czwartek, 30 grudnia 2010

śniegi

Dziś będzie mało pisania za to dużo zdjęć. Zabrałam dzieciory na sanki, a że nikomu nie chciało się szukać sanek, to wzięłyśmy worki na śmieci z wkładką poduszkową :) Tyłki więc nie bolały, szlak pod grapą się przetarło i można było szaleć...potem było już tylko wykręcanie gaci, przynajmniej w niektórych przypadkach. Piski odbijały się echem po całej dolinie muminków, jutro idziemy znów :)



poniedziałek, 27 grudnia 2010

zima w dolinie muminków


Wyciągnęłam Mamona na zimowy spacer. Słońce tak ładnie świeciło, idealna widoczność itp. niestety zanim zdołałam wypchnąć Mamona za drzwi domostwa (stawiała pewien opór), to całe słońce zdążyło schować się za górą. Więc znowu było jojczenie, że tak zimno, ciemno itd. Oczywiście z mamonem można iść jedynie na działkę, więc tam właśnie  się udałyśmy. W swoich kosmicznych zimowych ubrankach wyglądałyśmy co najmniej zjawiskowo.

Ogród Mamona jest pod stałą obserwacją leśnych terrorystów. Zające i inne sarenki regularnie ogołacają Mamonowe roślinki. Dlatego na zimę Mamon każdego badyla opatula w różnokolorowe worki, siatki, firanki i inne dziwne rzeczy, które sprawiają że ogród nawet zimą nabiera kolorów. Wygląda to prześmiesznie, ale przynajmniej skutkuje, nie to co specjalistyczne preparaty, z których leśni terroryści tylko się śmieją. Przykładowo, tak wygląda krzak, który nie przykryty, został napadnięty przez jakieś głodne zwierzyny:
A tak wyglądają krzaczory zawczasu przykryte przez Mamona firanką (?)
Najbardziej rozbawiają mnie okrycia choinek. Mamon nazywa ten system "skarpetkami", my natomiast stosujemy nazwę zamienną- "kondomy" (które bardziej pasuje oceńcie sami)
 Zwierzaki legalnie (znaczy nielegalnie) spacerują sobie po ogrodzie, np. schodkami
Przy okazji wędrowania w terenie działki, odkryłyśmy jeszcze, że mamy wyjątkowo gościnnego sąsiada:


niedziela, 26 grudnia 2010

Najlepszy prezent urodzinowy wszech czasów :) profesjonalne wykonanie znawcy rowerowego, idealna geometria ramy, rogi na kierownicy :) Ful wypas jednym słowem.
ćwiartka minęła, trzeba żyć dalej :P

czwartek, 16 grudnia 2010

siarczysty mróz i inne przyjemności

Osobiście opatulam się w takie coś. Podobno wyglądam w tym jak niedźwiedź, członek brytyjskiej gwardii królewskiej, przerośnięte kocisko, mapet, syberyjski uciekinier i inne takie. Masa ludzi chodzi w takich czapkach, więc nie powinno to dziwić...a jednak. Dziś pani w autobusie nie mogła powstrzymać śmiechu patrząc na mnie, a że nie bardzo mogła zmienić kąt patrzenia, bo mnie miała centralnie, to efekt był taki, że po chwili obie lałyśmy..hm...ze mnie. Fakt, że wyszłam właśnie z basenu i miałam na łbie dwie czapki., mógł w tym nieco pomóc. Śnięta Ryba, oczywiście stwierdził, że to stanowczo za mało i usiłował mi wcisnąć na głowę jeszcze kaptur od kurtki. Poczytuję sobie ten incydent jako kolejny zamach na moje życie, gdyż o mało nie zostałam uduszona. 
Na basenie natomiast, aura świąteczna. Nie doczekaliśmy się prezentów pomimo wielkiej choinki stojącej w rogu. Kasio-Justyna (która okazała się jednak Beatą...ja to mam dar do zapamiętywania imion), orzekła, że prezent od pływalni jest! najcieplejsza woda jak do tej pory! (i powiedziała jeszcze, że jak nie zaczniemy wreszcie pływać, to nam zajmie tor! :/). Śnięta Ryba, wrodzony optymista, zaraz ją naprostował, że to nie woda jest cieplejsza, tylko na zewnątrz jest zimniej. W każdym razie pływanie jakoś tak nie za bardzo nam szło, no w końcu ostatnie w tym roku, trzeba było się nagadać na zapas :)
Jutro koncert konkursowy...więc oddalę się w kierunku szafy w celu wygrzebania z niej jakiegoś eleganckiego uniformu...ahoj

poniedziałek, 13 grudnia 2010

wrocławskie spotkanie podróżników rowerowych

Wbrew zapowiedziom nikt nie przybył rowerem :) Pogoda nas nie rozpieszczała, atakując deszczem i megaśliskimi chodnikami. Mimo to ilość osób, które stawiły się w wyznaczonym miejscu o wyznaczonej godzinie, przerosła oczekiwania organizatorów. Ja osobiście przesiedziałam te 5 h na parapecie, jedni klęczeli pod ścianą (jakaś pokuta czy coś ? :P), inni zajmowali resztki miejsca na podłodze, jeszcze inni mięli zagwarantowane "wejście smoka" po wcześniejszej zapowiedzi (vipy :P). Prezentacje były świetne, organizatorzy dobrze wybrali, bo wśród ośmiu opowieści nie wystąpiła żadna wpadka/wtopa/czy inna gafa. Wszystkich najbardziej ujął film "Islandia jest jak kobieta" :) Były nagrody, konkursy i podróżnicza atmosfera. A po pokazach after party w Globtroterze, gdzie przy sziszy integrowało się całkiem licznie zgromadzone forum podrozerowerowe.info :) Dowód poniżej ;)
ok. z tych zdjęć, to wygląda bardziej jak spotkanie forum miłośników aparatów fotograficznych :P

czwartek, 9 grudnia 2010

zimowe szaleństwa rowerowe

Jak dziś rano gadałam z Artem z drugiego końca świata, mówiąc, że właśnie się wybieram na rower, to sypnęło taką śnieżycą, że od kopa mi się odechciało wcielać ten pomysł w życie. Ale jak tylko sprawdziłam o której mam autobus, to śnieżyca zaniknęła. Ruszyliśmy więc z Karolem na test zimowy, pierwszy w tym roku, bo jakoś wcześniej mnie te mrozy odstraszały. Na dzień dobry zgubiłam rękawiczki, więc trzeba było zrobić nawrót i przeszukać teren. Ale potem było już tylko lepiej :) Drogowcy i inni tacy od odśnieżania ewidentnie stwierdzili, że tylko nienormalni jeżdżą na rowerach w zimie, więc zaadoptowali sobie te wszystkie świeżutkie jeszcze od nowości ścieżki rowerowe na skład śnieżny. Jeeehaa! jadę sobie jadę a tu nagle góra śnieżna! Przejazd na pasach dla rowerów-nie do zdobycia i inne takie atrakcje, które wprawiły mnie dziś w zachwyt. Ale już największą frajdą było jeżdżenie po szklance i zamarzniętych bulwach śnieżnych pod Wawlem !! Stwierdzam, że to lepsza zabawa niż sanki! Jeden pan mi zatarasował przejście z tekstem: i co ?! nie przygotowana na zimę hę? łańcuchów na koła nie ma! - a ja na to że dawno się tak dobrze nie bawiłam! W ogóle wszyscy mnie dziś zaczepiali. A to jakiś pan wdał się w dyskusję o oponach, a to inny mnie dołapał jak stałam na czerwonym i się nadziwić nie mógł, że dziewczyna w zimie na rowerze, że w ogóle ktokolwiek w zimie na rowerze! ...hm...no ale minęłam kilku rowerzystów (ostatnio ciemną mroźną nocą spotkałam Waxa na szosie bez czapki i z gołą łydą ! no to halo!)...ale przecież ślady opon są, więc rowerzyści wcale nie zapadli w sen zimowy. 
Wszystko fajnie, pojeździłam sobie, wracam chodnikiem, idzie przede mną pan dziadek, no to zwalniam żeby go nie rozjechać. Drzeć się nie będę, bo mi na zawał zejdzie jeszcze, a kilka sekund mnie nie zbawi. No i tak hamując czuję poślizg. Oczywiście rąbnęłam rowerowymi zwłokami (Karol to jet biedny przy mnie, mi się zawsze uda zeskoczyć i tylko on obrywa). Trzask towarzyszący o mało nie załatwił pana dziadka, aż się obrócił -to przeze mnie przepraszam!! - nie no, ja tak rekreacyjnie to się lubię powywalać czasem :D trochę był zdziwiony, bo nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, tak mnie rozbawiła ta sytuacja. Zima jakoś tak na mnie działa rozweselająco... Brandon by powiedział " odstaw to co bierzesz, albo się podziel" :))
 A tak wyglądał mój staruszek, parę tygodni temu, kiedy zima nawiedziła Dolinę Muminków.

sobota, 4 grudnia 2010

post dla bab

gdybym...
żyła sobie w drugiej połowie XIX wieku to:


chodziłabym zapewne w takiej właśnie kiecy -













niestety pod nią musiałabym zakładać metalowe ustrojstwo tego typu:
















buty, myślę że coś w ten deseń:









na głowę to myślę, że idealny byłby kapelusik z imitacją czarnej porzeczki:










oczywiście, nie obyło by się bez dodatków, więc myślę, że jak parasolka, to może taka:









z dodatkowych dodatków, to myślę, że idealne dla mnie byłoby przy pasie coś takiego:










torebunia hmm... pewnie jedna z nich mogłaby wyglądać tak:


















tylko niestety na basen musiałabym biegać w takim paskudztwie:

















...zaraz zaraz...na jaki basen !!?? chyba raczej na naukę haftowania, albo gry na fortepianie...

 ale za to śmigałabym na takim rowerze :D

piątek, 26 listopada 2010


...zaparkować chciał ...na chodniku ...eh te bezmózgowe człowieki...

czwartek, 25 listopada 2010

kakao prawdę ci powie

Zbliża się zima...podobno. Ja tam nie mam nic przeciwko, tylko zastanawia mnie nieco jazda figurowa na lodzie rowerem. Wczoraj już zaliczyłam zgrabną glebę na środku skrzyżowania przy Bagateli. Znaczy, karol zaliczył, bo ja sobie zeskoczyłam zgrabnie i tylko usłyszałam trzask biednego rowerku o podłoże. No bo te cholerne szyny tramwajowe, nie dość że śliskie, to jeszcze w sam raz na moją oponę...
Lepiej by było mieć oponki co najmniej takie jak je wymalowali na opakowaniu od kakao:
No i jak widać również na tym obrazku, w takich oponkach można śmigać po wodzie, ba! nawet po kakao!
to był znak!

wyjątkowość

Powiedział ci ktoś kiedyś, że zamieniłby się z tobą życiem?
pierwsza myśl - nie wie co gada!!
druga myśl - ale dlaczego tak gada??


Chyba nie doceniamy tego co mamy,
a dzieje się tak, dlatego, że myślimy tylko o tym czego nam brakuje.
A ktoś inny, który nie wie czego nam brakuje
widzi właśnie to, czego my nie widzimy
więc jak jemu wydaję się to aż tak super, że sam by tak chciał, to znaczy że:
nie jest z nami tak źle jak nam się wydaje
a on jeszcze nie wie, że z nim tez nie jest tak źle jak się mu wydaje.
Każdy jest tak niesamowicie wyjątkowy, że aż nie dopuszcza tej myśli do siebie
ludzie to są pokręceni jednak....zawsze wszystko na odwrót...

sobota, 20 listopada 2010

Stanko

Zapomniałam już czego tak intensywnie szukałam w czeluściach mojego przepastnego komputra. W każdym razie znalazłam coś zupełnie innego niż miałam pierwotnie znaleźć. Mój tekst odnośnie "studium/punktum", czyli jeden z "zadań domowych pisemnych" na fotografię. Strasznie jest rozczulający :P ale w gruncie rzeczy na obecny czas nic bym w nim nie zmieniła (o jeny, nadal ze mnie rozrzewniona baba :P) łikend będę mieć całkowicie zajęty, więc wrzucam, gdyby się komuś nudziło to może poczytać, dużo nie ma :)

 
Lubię spokój ulic, ciszę ludzi, dachów, ścian, jakąś dawność, której nie zniszczył wszechogarniający postęp. Ulice, które nie zostały jeszcze zaklejone rażącymi od kolorów banerami, ludzie, dla których czas się zatrzymał, ściany, które były świadkiem wielu scen, gdzie każda minuta historii zostawiła po sobie ślad, dachy, dla ludzi chodzących z głową w chmurach. Harmonia, niezaburzona przez niepotrzebne śmieci-dary globalizacji. Moim ulubionym fotografem jest Chorwat Stanko Abadzić, człowiek który doskonale opanował rejestrowanie czasu, poszukiwanie tożsamości miejsc. Jego fotografie są proste i zabawne, coś co lubię w nich najbardziej to powtarzalność sytuacji. Jedna z tego typu fotografii przedstawia budynek, na ścianie którego ktoś kiedyś namalował plakat reklamujący krem Nivea. Zapewne okoliczni mieszkańcy przywykli do tej osobliwej i zapewne bardzo trwałej reklamy. Uśmiechnięta kobieta, trzymająca za głową wielki krem na trwałe wpisała się w ten uliczny pejzaż. Reklama kremu, zapewne w czasie w którym powstała miała za zadanie nieść ze sobą jakąś nowość, być początkiem fali reklam jakie zalewają miasta – rzecz doskonale nam znana. Patrząc na to zdjęcie ma się jednak odwrotne wrażenie. Nowoczesna kobieta, z nowoczesnym kremem, zestarzała się razem z murem na którym ją wymalowano. Miała wprowadzić w nowoczesność, a porwał ją duch miasteczka. Miejsca w którym czas się zatrzymał. Cały ten pejzaż, wycinek ulicy, stworzył się pod wpływem czasu i tak trwał, właśnie po to by pewnego dnia przechodzący ulicą pan, zatrzymał się i  pomyślał, że ta chwila się powtarza, już gdzieś taką scenę widział.  Kobieta z reklamy trzymająca nad głową wielki krem i pan przechodzień, niosący nad głową wielkie radio.  Ta sytuacja jest dla mnie po prostu zabawna, myślę, że dla pana przechodnia też była. Dwie postacie, bardzo realne, w swoim jedynym miejscu na ziemi, gdzie trwają od początku swojego istnienia. I czas który to wszystko zaplanował, bez ich wiedzy. To zdjęcie tchnie niesamowitością banalnej sytuacji, wymusza uśmiech na twarzy odbiorcy. By w pejzażu który nie jest już nikomu do niczego potrzebny, dostrzec pewnego dnia przez ułamek chwili- punktum.  Przypadkowe uchwycenie chwili na zdjęciu.

czwartek, 18 listopada 2010

wodność rowerowa i nie tylko

wolność w sumie też... :) zresztą to jeden z synonimów słowa "rower" :D

Dziś sakramencko lunęło, akurat miałam szczęście pojeździć pomiędzy godzinami burzowymi. Właśnie wróciłam z basenu i muszę się podzielić gorącym uczuciem, którym darzę moje ukochane SAKWY CROSSO DRY ! odkąd je mam próbuję na nie znaleźć minusa i nijak jeszcze mi się nie udało. Ostatnio eksploatuję je w jeździe miejskiej, bo i zakupów bądź ile wlezie i zapakuję cały dobytek i inne takie. A ich dzisiejszy plus dotyczy ich nieprzemakalności ! właśnie z nimi przyjechałam, a jak wspomniałam wyżej na zewnątrz było mokrawo, zaliczyłam dodatkowo nieprzewidziane jezioro, w które się wpakowałam i to jeszcze w totalnej ciemnicy (mam takie miejsce na moim zadupiu, które w dzień wygląda jak z kadru "milczenie owiec", a po ciemku i we mgle to w ogóle strach się bać! jak kiedyś zniknę, to szukajcie tam) w każdym razie sakwy przywiozłam ubłocone z góry na dół i co zrobiłam? wpakowałam je do wanny, zalałam prysznicem i powiesiłam do wyschnięcia! minuta roboty, a tyle radości :)

No, a poza tym, po moim ostatnim poście odnośnie hymnu basenowego, Śniętej Rybie ewidentnie sodowa uderzyła do łba. Dziś niczym gwiazda disco raczył się spóźnić na pływanie i jeszcze z pretensjami, że jest "oburzony zerowym odezwem na blogu odnośnie żaby z Mozambiku, a taki wspaniały post był!" eh co ta sława z ludźmi robi... :P

To tyle gadania na dziś, a na koniec zagadka!
co to jest? 

wtorek, 16 listopada 2010

La Fontaine jeszcze raz


LEW I MUCHA

"Idźże precz ty śmierdziucho urodzona z kału!"
tymi słowy lew zburczał muchę niepomału,
co koło niego brzęczała.
Ta mu tez wojnę wydała:
"A cóż to? że więc jesteś królewska osoba,
przez to już ci się ma godzić
każdemu po głowie chodzić?
Wiedz, że ja żubra pędzę, gdzie mi się podoba,
choć jest silniejszy od ciebie".
Rzekłszy, bziknęła, niby trąbiąc ku potrzebie,
a potem, podleciawszy dla rozpędu w górę,
paf go w szyję między kłaki!
Lwisko się rzuca jak szaleniec jaki,
drapie, szarpie własną skórę,
z ciężkiej złości pianę toczy,
ryczy, iskrzą mu się oczy.
Słysząc ten ryk, truchleją po dolinach trzody,
drżą nawet leśne narody;
a te powszechne rozruchy
były sprawą biednej muchy,
która, to w grzbiet, to go w pysk, to go coraz liźnie
po uszach i po słabiźnie,
na koniec mu w nozdrze włazi,
czym go najsrożej obrazi.
Już się też lew natedy rozjadł bez pamięci,
ledwie się jadem nie spali, 
ogonem się w żebra wali,
pazurami w nozdrzu kręci,
zmordował się, zjuszył, spocił
aż się na resztę wywrócił.
Mucha rada, że wieczna okryła ją sława
jak do potyczki grała, cofanie przygrawa;
A gdy chwałą zwycięstwa zaślepiona leci,
wpada do pajęczej sieci.

Ta rzecz nas może tej prawdy nauczyć:
Że czasem nieprzyjaciel, co się słabym zdaje,
może nam wiele dokuczyć.
I to także poznać daje:
Że ten komu się morze zdarzyło przepłynąć,
może na Dunajcu zginąć.


Morał ten, jak wiadomo dobrze
każdemu zdarzyć się może !
Gdy Słowację objechawszy, z tysiąca kilometrów rada
na rowerowej ścieżce wyrżnęłam jak dziada.
To w Krakowie było wśród ludzi zastępu
na kabaret nadawać by się mogło do wstępu,
sama najgłośniej się śmiałam w tej doli
jak to człowiekowi czasem odpier.... !

poniedziałek, 15 listopada 2010

czekoladka z gruntu - dobra

Tak mi się pomyślało, kiedy dziś wracając z supermarketu na rowerze (pojechałam tam oczywiście po zestaw słodyczy :) jak człowiek dużo pisze to potrzebuje dużo energii !!!), usiłowałam wygrzebać resztkę batona z papierka, w którym był zamknięty. Wiadomo: jedna ręka prowadzi rower, druga na zmianę z zębami i nosem usiłuje wygrzebać batonik iii... łuup... to musiało się tak skończyć :( Batonik jak z procy wyleciał na trawę, a ja musiałam awaryjnie hamować ratując karola od czołówki z ogrodzeniem :/ Ale, co cię nie zabije to cię wzmocni, więc znaleziony batonik wszamałam i z plecakiem pełnym słodkości popędziłam do domu. Dziś moje menu wygląda tak : chrupki kukurydziane z zagęszczonym mlekiem karmelowym :) polecam :D
wiem wiem, niedługo łatwiej mnie będzie przeskoczyć niż obejść, ale dopóki na basenie nie wyglądam bardziej jak boja a rama w rowerze nie pęka pod moim ciężarem, to nie zamierzam się tym bardziej przejmować. A postanowienia adwentowe, to chyba się komuś pomyliły z postnymi! Adwent jest po to żeby się radować, a nie smucić z powodu nie jedzenia słodyczy! no!
smacznego :)

maryha


 Czyżby na jesień zmieniała kolor ? :P
Żeby nie było niedomówień, to tylko dodam, że znalazłam na spacerku w stadzie innych chaszczy. 
I tak mi się przypomniało, jak kiedyś w liceum, ktoś przywlókł maryhę do klasy. I to taki wyjątkowo duży i ładnie zasuszony liść (niektórzy na jesień suszyli liście kasztanowca do dekoracji, niektórzy maryhę...). No to jak brać klasowa ujrzała taki okaz, to zaraz zrodził się pomysł żeby sobie takiego liścia skserować. Więc wybrała się banda na ksero niby to reprodukcje z historii sztuki kserować. Mina pani z ksero bezcenna! kobita wywaliła oczy i po kilku sekundach niedowierzania zapytała czy sobie też może...skserować :)
...ale ludzie, skserowanego nie da się wypalić... :P

Obserwatorzy