wtorek, 26 lipca 2011

Czechy cz.2


Pamiętam jak w tamtym roku na wyprawie po Słowacji, Art codziennie rano śpiewał piosenkę przy wsiadaniu na rower. Brzmiała ona mniej więcej tak: "k.... k.... jak mnie dupa boli!!!". My zaczęliśmy śpiewać trzeciego dnia :) Trasa na dodatek bardzo nas męczyła, cały dzień mięliśmy wrażenie, że prawie się nie poruszamy na przód. 
 Pola maku. 
Awaria łańcucha, na szczęście pomogło wykręcenie przerzutki. 
Podjazdy i długie proste na których nie można było się rozpędzić.
Czasem jakiś błogosławiony zjazd. Na jednym takim zaliczyłam czołówkę z osą, która zaklinowała mi się pomiędzy okularami. Prawie wylądowałam przez nią w rowie. 
Całe wieki jechaliśmy do Bruntala. Miało być tam nieco bardziej cywilizowanie, miał być jakiś zamek, obiad i takie inne.
Zamek okazał się zbyt odpicowany, więc nawet nie chciało nam się go zwiedzać. Natomiast przy obiedzie nastąpił przełom! Raw polubił kofolę!!! Nie przypuszczałam, że dożyję tej chwili. Do tej pory twierdził, że kofola to nic innego jak wygazowana coca cola z domieszką płynu do mycia naczyń "ludwik". 
Przebyta trasa: 80 km

poniedziałek, 25 lipca 2011

Czechy 17-21.07.2011

Zawsze miałam tak, że jadąc na wyprawę rowerową, największy problem stanowiło dla mnie wyjechanie z Krakowa. O dziwo tym razem poszło gładko, pewnie dlatego, że prowadził Raw. Moją działką było przeprowadzić nas przez Bielsko-Białą...no właśnie, tej historii w całości nie opowiem, bo nie będę się pogrążać...Raw tylko ciągle powtarza, że nie ma pojęcia jakim cudem udaje mi się gdzieś dojechać samotnie z tym moim talentem do gubienia się. W każdym razie, po drodze do Bielska zahaczyliśmy o Wadowice, gdzie spotkaliśmy trzech włoskich sakwiarzy.
Żar lał się z nieba, więc tego dnia trochę nas przypiekło, na szczęście noc spędziliśmy w hawirze u Szarańczy. Ciężko było stamtąd wyciągnąć Rawa, który oznajmił że tak mu się tam podoba, że zostaje. Oczywiście wyjazd z Bielska mięliśmy równie malowniczy jak i wjazd...Już wiem dlaczego przez tyle lat mieszkania w Bielsku nawet mi do głowy nie wpadło żeby mieć rower! to chyba najbardziej strome miasto jakie znam!
Zgodnie z planem pruliśmy na Cieszyn trzymając się w bezpiecznej odległości od autostrady S1. Potem małe gubienie się w mieście i wreszcie Czechy! Plan zakładał nocleg gdzieś za Ostravą, co oznaczało kolejną setkę na liczniku. 
W Ostravie kolejny napotkany sakwiarz, tym razem samotnik, za którym pojechaliśmy i tylko dlatego znaleźliśmy trasę wyjazdową z tego miasta. Pech gubienia się nie zamierzał nas opuszczać. 
Miejsce na nocleg ledwo się znalazło, byłoby idealne, gdyby nie cholerne małe muszko-komary, dzięki którym następnego dnia wyglądałam jak po ospie :/ Zza krzaczorów łypała na nas sarenka, wolałam się nie zastanawiać jakie zwierzątka jeszcze. Grunt, że w nocy nic nas nie napadło.
Po dwóch dniach mięliśmy 213 km na liczniku.
c.d.n.

czwartek, 21 lipca 2011

nie lubię powrotów

Taszczę rower i sakwy do pokoju, wokół cisza i pustka (i swąd, bo nikt nie wietrzył :P). Chcę tylko prysznic i jakiegoś słodycza...patrzę na biurko, a tam stoi sobie wielka reklamówka. Zaglądam do środka, a tam stado czekoladowych królików!!!!!!!!!!!!!!!! Przesyłka od Tomasza :))) 
Więc pogryzając sobie któreś już z kolei czekoladowe jajco, wyczyszczona od stóp do głów, zabieram się za sprawozdanie. 
Łącznie przejechaliśmy 375 km, z Krakowa, przez-> Bielsko-Białą-> Cieszyn->Ostrave-> Bruntal-> Zlate Hory, zakończyliśmy w Nysie z powodu ściany deszczu (mięliśmy dziś dojechać jeszcze do Opola 40km, ale wsiedliśmy w pociąg). Największa prędkość: 66 km/h ...była moc... :)

Ze strat, to jedynie przemoczony do granic możliwości namiot, nogi całe w siniakach (więc do końca lata nie mam zamiaru pokazywać ich na widok publiczny), a sandały zaraz uroczyście wywalę do kosza.

poniedziałek, 18 lipca 2011

niech zyje tesco i darmowy net.jestesmy przed ostrawa,ciagle sie gubimy:) ale to wszystko przez glupie mapy.wczoraj nas spalilo,tzn.rawa spalilo,wyglada teraz jak flaga polski:)

sobota, 16 lipca 2011

do Czech...razy sztuka?

To zdjęcie może oznaczać tylko jedno! :)
Jutro 6 rano wyruszam z Krakowa w towarzystwie Karola i Nikodema, po drodze zgarniamy Rawa i jego Majkę. W takim zestawie mamy zamiar dojechać do Czech, tam zobaczyć ze trzy zamki, zrobić nawijkę do Polski, a z Opola wrócić pociągiem z powrotem do dusznego Krakowa. Postaram się wrzucać informacje o tym że żyjemy, a gdyby się nie dało, to cóż, przecież wracamy za 5 dni :) Oczywiście jak zwykle przygotowania w powijakach...trudno się dziwić, skoro pomysł wyprawy powstał całe dwa dni temu...
Dziś na dobranoc obowiązkowo "czeski film" dosłownie i w przenośni, coby się osłuchać i nieco przyswoić.
Z mało pozytywnych rzeczy, to tak: rozbolało mnie kolano, bez przyczyny...odkryłam jednak cień nadziei. Otóż boli mniej jak wsiądę na rower, a przestaje jak więcej pojeżdżę...nie wiem jak to działa przy 100 km, się zobaczy.
no to tego...to ja wracam do ogarniania dobytku :)

wtorek, 12 lipca 2011

eko szaleństwo


Miałam nadzieję, że mnie oświeci na tym wyjeździe, no wiecie, jakaś wena twórcza i takie inne... no i właściwie nie pomyliłam się :) Pierwsze poszły "pod młotek" trawy i inne chaszcze, przy okazji dowiedziałam się, że umiem pleść palmy! wiem, że na palmy to trochę nie czas, ale skąd mogłam wiedzieć, że mi takie coś wyjdzie!!?? Potem dopadłam korę z drewna, które wcześniej obskubał Wiech. Okazało się, że można i z tego pleść, więc tak powstały bransoletki, które podrasowałam nieco już po powrocie z wakacji. Właśnie poleciały na półkę sklepową :)


1- http://www.magla.pl/product.php?id_product=324
2- http://www.magla.pl/product.php?id_product=323
3- http://www.magla.pl/product.php?id_product=325
4- http://www.magla.pl/product.php?id_product=322

sobota, 9 lipca 2011

a tymczasem nad Sanem...

Wiech pożyczył mi rower. Poniemiecki złom z rozwalonym siodełkiem yeeha!!! Mój mieszczuch to przy nim torpeda. Co tam, grunt, że jeździ! Co prawda wydaje przy tym zastraszające dźwięki, a żekome trzy biegi tylko teoretycznie działają, to i tak udało mi się na nim objechać kilka wsi. Prędkość-jakieś 10 km/h po płaskim, z górki to strach, że coś odpadnie. 
A oto i rozpad w całej swej okazałości (na tle ruin w Dąbrówce Starzeńskiej): 
I przy okazji historia jest!
Jak byliśmy mali, zawsze nas nurtowało dlaczego na znaku drogowym napisano "Dąbrówka St.", pewnego razu mój młodszy brat wymyślił teorię i zapytał rodziców: mamo, a to jest skrót od Dąbrówka Stany Zjednoczone??? :)
Nawijka w jakiejś dziwnej wsi, której nazwy nie pamiętam, w każdym razie był sklep i lody w Hello Kitty :)
San po ostatnich ulewach ledwo trzyma się brzegów, jest brudny, wielki i przerażający.
Przy okazji dojechałam do jakiejś niewielkiej stadniny.
A tu w oddali zamek w Nozdrzcu, aktualnie do kupienia, gdyby ktoś miał ochotę :P

wyprawa po miód


Ostatnio w mediach panuje nagonka na biedne pszczoły, których jest coraz mniej. Podobno gdy ostatnia pszczoła zginie, to ludzie przeżyją jedynie cztery kolejne lata. O tym jak to pszczoły Są pożyteczne wiedzą wszyscy. Dziś pojechaliśmy do pasieki zrobić zapasy miodu. 

Pani żona pszczelarza pozwoliła mi zrobić kilka zdjęć. Wynieśliśmy w sumie 19 litrów miodu spadziowego i wielokwiatowego, aż pani żona pszczelarza musiała sięgnąć do zapasów. Przy okazji mogliśmy oglądnąć trochę pszczelarskich gadżetów. 
 W tym samym czasie Wiech plądrował las. Przywlókł 200 grzybów, więc przypuszczam, że nic innego nie będziemy jeść przez najbliższe dni :)
Grzyby w miodzie…yyy…to nie brzmi za dobrze…

środa, 6 lipca 2011

wakacje

Wyjeżdżam na parę dni, nie wiem po co i nie wiem co będę robić, ale jedno jest pewne: muszę zniknąć. 
W znikaniu mam spore doświadczenie, więc powinno się udać :D
Jedzie ze mną niestety tylko Nikodem, Karol zostaje, a szkoda, bo pewnie by się przydał.
Oczywiście sklep będzie funkcjonował, może nawet uda mi się wrzucić "na półki" jakieś najnowsze produkcje, zobaczymy czy znajdę inspiracje. 
Postaram się zamieszczać posty, jeśli będzie internet (grunt, żeby był zasięg telefoniczny...a właściwie po co?)
No to czas się pakować...

Obserwatorzy