piątek, 26 listopada 2010


...zaparkować chciał ...na chodniku ...eh te bezmózgowe człowieki...

czwartek, 25 listopada 2010

kakao prawdę ci powie

Zbliża się zima...podobno. Ja tam nie mam nic przeciwko, tylko zastanawia mnie nieco jazda figurowa na lodzie rowerem. Wczoraj już zaliczyłam zgrabną glebę na środku skrzyżowania przy Bagateli. Znaczy, karol zaliczył, bo ja sobie zeskoczyłam zgrabnie i tylko usłyszałam trzask biednego rowerku o podłoże. No bo te cholerne szyny tramwajowe, nie dość że śliskie, to jeszcze w sam raz na moją oponę...
Lepiej by było mieć oponki co najmniej takie jak je wymalowali na opakowaniu od kakao:
No i jak widać również na tym obrazku, w takich oponkach można śmigać po wodzie, ba! nawet po kakao!
to był znak!

wyjątkowość

Powiedział ci ktoś kiedyś, że zamieniłby się z tobą życiem?
pierwsza myśl - nie wie co gada!!
druga myśl - ale dlaczego tak gada??


Chyba nie doceniamy tego co mamy,
a dzieje się tak, dlatego, że myślimy tylko o tym czego nam brakuje.
A ktoś inny, który nie wie czego nam brakuje
widzi właśnie to, czego my nie widzimy
więc jak jemu wydaję się to aż tak super, że sam by tak chciał, to znaczy że:
nie jest z nami tak źle jak nam się wydaje
a on jeszcze nie wie, że z nim tez nie jest tak źle jak się mu wydaje.
Każdy jest tak niesamowicie wyjątkowy, że aż nie dopuszcza tej myśli do siebie
ludzie to są pokręceni jednak....zawsze wszystko na odwrót...

sobota, 20 listopada 2010

Stanko

Zapomniałam już czego tak intensywnie szukałam w czeluściach mojego przepastnego komputra. W każdym razie znalazłam coś zupełnie innego niż miałam pierwotnie znaleźć. Mój tekst odnośnie "studium/punktum", czyli jeden z "zadań domowych pisemnych" na fotografię. Strasznie jest rozczulający :P ale w gruncie rzeczy na obecny czas nic bym w nim nie zmieniła (o jeny, nadal ze mnie rozrzewniona baba :P) łikend będę mieć całkowicie zajęty, więc wrzucam, gdyby się komuś nudziło to może poczytać, dużo nie ma :)

 
Lubię spokój ulic, ciszę ludzi, dachów, ścian, jakąś dawność, której nie zniszczył wszechogarniający postęp. Ulice, które nie zostały jeszcze zaklejone rażącymi od kolorów banerami, ludzie, dla których czas się zatrzymał, ściany, które były świadkiem wielu scen, gdzie każda minuta historii zostawiła po sobie ślad, dachy, dla ludzi chodzących z głową w chmurach. Harmonia, niezaburzona przez niepotrzebne śmieci-dary globalizacji. Moim ulubionym fotografem jest Chorwat Stanko Abadzić, człowiek który doskonale opanował rejestrowanie czasu, poszukiwanie tożsamości miejsc. Jego fotografie są proste i zabawne, coś co lubię w nich najbardziej to powtarzalność sytuacji. Jedna z tego typu fotografii przedstawia budynek, na ścianie którego ktoś kiedyś namalował plakat reklamujący krem Nivea. Zapewne okoliczni mieszkańcy przywykli do tej osobliwej i zapewne bardzo trwałej reklamy. Uśmiechnięta kobieta, trzymająca za głową wielki krem na trwałe wpisała się w ten uliczny pejzaż. Reklama kremu, zapewne w czasie w którym powstała miała za zadanie nieść ze sobą jakąś nowość, być początkiem fali reklam jakie zalewają miasta – rzecz doskonale nam znana. Patrząc na to zdjęcie ma się jednak odwrotne wrażenie. Nowoczesna kobieta, z nowoczesnym kremem, zestarzała się razem z murem na którym ją wymalowano. Miała wprowadzić w nowoczesność, a porwał ją duch miasteczka. Miejsca w którym czas się zatrzymał. Cały ten pejzaż, wycinek ulicy, stworzył się pod wpływem czasu i tak trwał, właśnie po to by pewnego dnia przechodzący ulicą pan, zatrzymał się i  pomyślał, że ta chwila się powtarza, już gdzieś taką scenę widział.  Kobieta z reklamy trzymająca nad głową wielki krem i pan przechodzień, niosący nad głową wielkie radio.  Ta sytuacja jest dla mnie po prostu zabawna, myślę, że dla pana przechodnia też była. Dwie postacie, bardzo realne, w swoim jedynym miejscu na ziemi, gdzie trwają od początku swojego istnienia. I czas który to wszystko zaplanował, bez ich wiedzy. To zdjęcie tchnie niesamowitością banalnej sytuacji, wymusza uśmiech na twarzy odbiorcy. By w pejzażu który nie jest już nikomu do niczego potrzebny, dostrzec pewnego dnia przez ułamek chwili- punktum.  Przypadkowe uchwycenie chwili na zdjęciu.

czwartek, 18 listopada 2010

wodność rowerowa i nie tylko

wolność w sumie też... :) zresztą to jeden z synonimów słowa "rower" :D

Dziś sakramencko lunęło, akurat miałam szczęście pojeździć pomiędzy godzinami burzowymi. Właśnie wróciłam z basenu i muszę się podzielić gorącym uczuciem, którym darzę moje ukochane SAKWY CROSSO DRY ! odkąd je mam próbuję na nie znaleźć minusa i nijak jeszcze mi się nie udało. Ostatnio eksploatuję je w jeździe miejskiej, bo i zakupów bądź ile wlezie i zapakuję cały dobytek i inne takie. A ich dzisiejszy plus dotyczy ich nieprzemakalności ! właśnie z nimi przyjechałam, a jak wspomniałam wyżej na zewnątrz było mokrawo, zaliczyłam dodatkowo nieprzewidziane jezioro, w które się wpakowałam i to jeszcze w totalnej ciemnicy (mam takie miejsce na moim zadupiu, które w dzień wygląda jak z kadru "milczenie owiec", a po ciemku i we mgle to w ogóle strach się bać! jak kiedyś zniknę, to szukajcie tam) w każdym razie sakwy przywiozłam ubłocone z góry na dół i co zrobiłam? wpakowałam je do wanny, zalałam prysznicem i powiesiłam do wyschnięcia! minuta roboty, a tyle radości :)

No, a poza tym, po moim ostatnim poście odnośnie hymnu basenowego, Śniętej Rybie ewidentnie sodowa uderzyła do łba. Dziś niczym gwiazda disco raczył się spóźnić na pływanie i jeszcze z pretensjami, że jest "oburzony zerowym odezwem na blogu odnośnie żaby z Mozambiku, a taki wspaniały post był!" eh co ta sława z ludźmi robi... :P

To tyle gadania na dziś, a na koniec zagadka!
co to jest? 

wtorek, 16 listopada 2010

La Fontaine jeszcze raz


LEW I MUCHA

"Idźże precz ty śmierdziucho urodzona z kału!"
tymi słowy lew zburczał muchę niepomału,
co koło niego brzęczała.
Ta mu tez wojnę wydała:
"A cóż to? że więc jesteś królewska osoba,
przez to już ci się ma godzić
każdemu po głowie chodzić?
Wiedz, że ja żubra pędzę, gdzie mi się podoba,
choć jest silniejszy od ciebie".
Rzekłszy, bziknęła, niby trąbiąc ku potrzebie,
a potem, podleciawszy dla rozpędu w górę,
paf go w szyję między kłaki!
Lwisko się rzuca jak szaleniec jaki,
drapie, szarpie własną skórę,
z ciężkiej złości pianę toczy,
ryczy, iskrzą mu się oczy.
Słysząc ten ryk, truchleją po dolinach trzody,
drżą nawet leśne narody;
a te powszechne rozruchy
były sprawą biednej muchy,
która, to w grzbiet, to go w pysk, to go coraz liźnie
po uszach i po słabiźnie,
na koniec mu w nozdrze włazi,
czym go najsrożej obrazi.
Już się też lew natedy rozjadł bez pamięci,
ledwie się jadem nie spali, 
ogonem się w żebra wali,
pazurami w nozdrzu kręci,
zmordował się, zjuszył, spocił
aż się na resztę wywrócił.
Mucha rada, że wieczna okryła ją sława
jak do potyczki grała, cofanie przygrawa;
A gdy chwałą zwycięstwa zaślepiona leci,
wpada do pajęczej sieci.

Ta rzecz nas może tej prawdy nauczyć:
Że czasem nieprzyjaciel, co się słabym zdaje,
może nam wiele dokuczyć.
I to także poznać daje:
Że ten komu się morze zdarzyło przepłynąć,
może na Dunajcu zginąć.


Morał ten, jak wiadomo dobrze
każdemu zdarzyć się może !
Gdy Słowację objechawszy, z tysiąca kilometrów rada
na rowerowej ścieżce wyrżnęłam jak dziada.
To w Krakowie było wśród ludzi zastępu
na kabaret nadawać by się mogło do wstępu,
sama najgłośniej się śmiałam w tej doli
jak to człowiekowi czasem odpier.... !

poniedziałek, 15 listopada 2010

czekoladka z gruntu - dobra

Tak mi się pomyślało, kiedy dziś wracając z supermarketu na rowerze (pojechałam tam oczywiście po zestaw słodyczy :) jak człowiek dużo pisze to potrzebuje dużo energii !!!), usiłowałam wygrzebać resztkę batona z papierka, w którym był zamknięty. Wiadomo: jedna ręka prowadzi rower, druga na zmianę z zębami i nosem usiłuje wygrzebać batonik iii... łuup... to musiało się tak skończyć :( Batonik jak z procy wyleciał na trawę, a ja musiałam awaryjnie hamować ratując karola od czołówki z ogrodzeniem :/ Ale, co cię nie zabije to cię wzmocni, więc znaleziony batonik wszamałam i z plecakiem pełnym słodkości popędziłam do domu. Dziś moje menu wygląda tak : chrupki kukurydziane z zagęszczonym mlekiem karmelowym :) polecam :D
wiem wiem, niedługo łatwiej mnie będzie przeskoczyć niż obejść, ale dopóki na basenie nie wyglądam bardziej jak boja a rama w rowerze nie pęka pod moim ciężarem, to nie zamierzam się tym bardziej przejmować. A postanowienia adwentowe, to chyba się komuś pomyliły z postnymi! Adwent jest po to żeby się radować, a nie smucić z powodu nie jedzenia słodyczy! no!
smacznego :)

maryha


 Czyżby na jesień zmieniała kolor ? :P
Żeby nie było niedomówień, to tylko dodam, że znalazłam na spacerku w stadzie innych chaszczy. 
I tak mi się przypomniało, jak kiedyś w liceum, ktoś przywlókł maryhę do klasy. I to taki wyjątkowo duży i ładnie zasuszony liść (niektórzy na jesień suszyli liście kasztanowca do dekoracji, niektórzy maryhę...). No to jak brać klasowa ujrzała taki okaz, to zaraz zrodził się pomysł żeby sobie takiego liścia skserować. Więc wybrała się banda na ksero niby to reprodukcje z historii sztuki kserować. Mina pani z ksero bezcenna! kobita wywaliła oczy i po kilku sekundach niedowierzania zapytała czy sobie też może...skserować :)
...ale ludzie, skserowanego nie da się wypalić... :P

czwartek, 11 listopada 2010

wróżki


Rozgłos często się rodzi przez ślepy przypadek,
a powodzenie jest zawsze dziełem rozgłosu.
Ta niesprawiedliwość losu
zostanie w rzędzie zagadek
pewnie aż do końca świata.
Ale cóż począć? Zwyczaj, przywidzenie
większej nad rozum nieraz bywa cenie,
a wtedy los figle płata
i ludzie, którzy mędrcami się mienią,
wielbiąc jako płoche dzieci,
blichtr, co złudnym blaskiem świeci,
za brak rozsądku przypłacą - kieszenią.

Żyła kiedyś guślarka w pewnym wielkim mieście,
a żyła...mam powiedzieć? ot, z ludzkiej głupoty.
Kto miał grosz, spieszył do niej i chytrej niewieście
zwierzał swe tajemnice, troski i kłopoty.
Skąd wziętość? Wróżka miała ze trzy ćwieki w głowie,
prawiła dziwy i brednie.
A przecież w nocy i we dnie
lud prosty, wielcy panowie,
dziewczęta i wielkie panie,
tamci jawnie, te po cichu,
pukali do drzwi na strychu,
gdzie było wróżki mieszkanie.
I pocieszeni wróżbą lub kabałą
kładli, nie skąpiąc zapłaty,
co kto mógł : szeląg, tynfa lub sakiewkę całą.
Zebrawszy tedy złota wór pękaty
jejmość wróżka w dumę wzrosła
i dom nabywszy, do własnego domu
z nędznej pod dachem izby się wyniosła.
Strych po niej inna zajęła niewiasta.
I znowu z całego miasta, 
to jawnie, to po kryjomu,
łatwowiernych mnoga rzesza
na strych pospiesza.
Bo strych już zyskał sławę ustaloną.
Na próżno biedna staruszka
mówiła : "Jaśnie państwo! jam nie żadna wróżka!
mnie nawet nigdy czytać nie uczono!
na gusłach się nie rozumiem,
ledwie przeżegnać się umiem!"
Nikt jej nie wierzył i pomimo woli
zmuszona jąć się czarnoksięskiej roli,
zaczęła badać, wróżyć, przepowiadać.
I złoto do worka składać.

Nie zmądrzał dotąd jeszcze nasz świat, chociaż stary - 
byleby szyld był w modzie, mniejsza o towary.

Jean de La Fontaine

Lubię gościa :) fajnie że o nim jest moja magisterka (no dobra, w jakiejś 1/4). A jako, że ja zawsze wszystko muszę robić na odwrót, to za czytanie bajek La Fontain'a zabrałam się dopiero przy końcu pisania o nim. Całe szczęście że w ogóle! (mam nadzieję, że tego teraz nie czyta mój promotor...)

środa, 10 listopada 2010

Chciałam być Julią

To tytuł spektaklu, który produkują pewni młodzi ludzie (napisałabym -dzieciaki-ale by się obrazili pewnie). Zaprosili mnie na odświeżenie ich wizerunku scenicznego. Jako, że spektakl grają już ze trzy lata i połowa obsady już się zmieniła, trzeba im było zrobić aktualniejsze zdjęcia. No więc spakowałam manele i pojechałam w podróż sentymentalną do Bielska. Jak ja lubię to miasto!!! ...z wielu, nie koniecznie rozsądnych powodów :)
A teraz kilka moich wypocin:
Grupa muzyczno-taneczno-teatralna ProTalent z Bielska-Białej


poniedziałek, 8 listopada 2010

La Fontaine-żona uparta

Usiłuje od kilku godzin rozkminić pewien rodzaj ubioru, o którym nic absolutnie nigdzie nie ma. Już nawet zahaczyłam o purytan, że to ciemne kaftany takie, to może od  nich bo oni tacy nie rozrywkowi byli, tylko czerń przywdziewali, no i zwykle jak już ktoś o nich gdzieś pisał to raczej na zasadzie kontrastu, bo oni to raczej z tych umoralniających wszystko i wszystkich...a może jakiś jansenizm, bo to też takie czorne chodziło...kurna...aż widzę tą parę co mi się z mózgu wydobywa...
Po kilku godzinach wpadłam na wspaniały pomysł ! żeby przeczytać bajkę do której zrobiony został obrazek którego tak nie mogę rozkminić, bo może autor w niej zawarł kim waść owy był... (o tego środkowego waścia chodzi)
...hmm...no nie zawarł...ale przynajmniej bajka mi się spodobała, to ją przytoczę :)
 ŻONA UPARTA

Teraz tyle samobójstw, że czyhają straże
nad rzeką. Niech no człowiek się pokaże,
co na afisze nie patrzy
i od korzenników bladszy, 
niedbale utrzewiczony
i źle urękawiczony:
Myślą, że się chce topić;
a więc pełni zgrozy
ratują go od śmierci, a wiodą do kozy.
Taki to jakiś, po Sekwany brzegu,
biegł przeciw wody. Żandarm zatrzymał go w biegu
i urzędownie pyta o powody
tego biegu przeciw wody.
"Nieszczęście! - woła biedak - pomocy! ratunku!
żona mi utonęła, żona, że tak rzekę,
wpadła mi w rzekę".
"O praw hydrauliki nieświadom człowiecze!
szukasz utopionego ciała w złym kierunku.
Ono z góry w dół płynie wedle praw przyrody,
a ty za żoną biegniesz przeciw wody?"
"Bo to ciało - rzekł szukacz - było w życiu dziwne,
zawżdy wszystkiemu przeciwne:
i domyślać się mam pewne powody,
że płynęło z rzeką przeciw wody".

czwartek, 4 listopada 2010

żaba z mozambiku

 
Przybywam ja dzisiaj na basen, wskakuję do tej cholernie zimnej wody i zamiast "dzień dobry" słyszę "pięć razy dziennie sprawdzałem bloga i nie napisała!!!". Winna zatem jestem wyjaśnienia i zaległego posta.
 Rzecz rozchodzi się mianowicie o pewną pieśniczkę, którą Śnięta Ryba wyhaczył był dnia pewnego nudząc się w pracy. Jako że niesłychanie mu się spodobała, zaraz podesłał mi linka, a w basenowy czwartek nawet odśpiewał ! Pieśniczka jest wodna, przynajmniej tak się kojarzy, więc oficjalnie została hymnem basenowym (spoko, wystarczy odśpiewać kawałek pierwszej zwrotki i refrenu) Z uwagi na niewybredny tekst uprasza się nie puszczać tego dzieciom :) Reszta ludzi, z czwartkowego "pływania na dobranoc", raczej nie przyswaja hymnu, więc Śnięta Ryba jest skazany na cotygodniowe solówki, z marnym chórkiem nigdy nie pamiętającym tekstu, w postaci mojej osoby. Generalnie myślę, że reszta pływaków po prostu nas grzecznie ignoruje (chyba, że oziębienie wody basenowej było zabiegiem celowym, mającym nas zmusić do pływania! hmm...to by miało sens...) W każdym razie humor na basenie dopisuje, głównie za sprawą magicznych "ziołowych" tabletek, którymi namiętnie sztacha się Śnięta Ryba (grunt że działają :P). Oczywiście tabletki są na koncentrację i inne tego typu pierdoły, ja jednak twierdzę, że raczej pobudzają drzemiące w człowieku pokłady ADHD. Przynajmniej na Śniętą Rybę działają właśnie tak :P Czyli według popularnego obecnie testu na psychotropy, Śnięta Ryba plasuje się hmm...coś w okolicach Tygryska..? :D



środa, 3 listopada 2010

no magisterkę piszę! nie widać?

Konkretnie jestem w fazie pisania o ciuchach dla panów, pod powabnym tytułem "Kokardy i wstążki-moda męska w XVII wieku" :) Znajdę ja zaraz jakiś obrazek uświadamiający...
O! jest, Ludwiczek XIV we własnej osobie, w spodenkach "rhingrave", lokatej peruce (jego poprzednik łysieć zaczął, to wprowadził nowy akcent do mody), bufiastych kokardkowych rękawkach i bucikach na obcasie (które zresztą sam wymyślił z powodu kompleksu niskiego wzrostu). Potem takie wdzianko przerobiono na justaucorps (ubranko piratów :) tudzież muszkieterów), potem na habit (nie mylić z takim zakonnym), potem na frak, surdut i wreszcie garnitur. Panowie dziękujcie, że się moda na Ludwiku XIV nie zatrzymała! 
No ale halo! ja wcale nie o tym chciałam napisać. Skonstruowałam sobie właśnie flagę Polski na rower !! :) Na pierwszy rzut oka tchnie gadżeciarstwem, ale to tylko taki efekt :P Ale tu historia jest, poniekąd związana właśnie z modą męską... :
Właściwie wkładu do historii ta moda miała tyle, że właśnie sobie o niej pisałam, a że nie specjalnie mnie ten temat porywał, to zaczęłam sobie grzebać przy rowerze, który jak wiadomo zaparkowany mam przy biurku. Odkryłam przy tym (właściwie to żadne odkrycie), że lampka tylna ciągle nadal zamontowana jest zipami do bagażnika, a jest tak już od kiedy mocowanie na nią, spadło mi z balkonu w nicość. Było to chyba jeszcze w wakacje, a ja od tego czasu nawet się nie pofatygowałam żeby te zipy jakoś ładnie przyciąć. Jeżdżę zatem z czymś na kształt antenek wystających w różnych kierunkach z bagażnika. Poruszona wyrzutami sumienia, zaczęłam robić z nimi porządek. Wtedy to do pokoju wlazła Martita i stwierdziła, że na tej jednej zipowej antence to bym sobie mogła coś przyczepić. Flagę!! No i zaczęło się kombinowanie. Nie bardzo było z czego uzyskać kolory, ale z zasobów różnorakich przydasiów wygrzebałam, białą tasiemkę i piórnik z hello kitty. Przy piórniku bowiem, była czerwona tasiemka, co prawda z napisem, ale kto by się tym przejmował, grunt że czerwona!  Po kilku machach igłą i przy pomocy super extra kleju błyskawicznego, powstało takie cudo:
:D nooo to się będę teraz lansować !!! :)
do zobaczenia w trasie :P

Obserwatorzy