niedziela, 31 stycznia 2010

rzecz o dziwnych dziwadłach

No bo tak: dziś miało być o dziwnych dziwadłach, co to się pojawiają z nienacka, oraz o przypadkach muzycznych jednowydaniowych. Czyli chciałam napisać o Januszu Radku, zaczęłam sprawdzać czy aby nie mam jakiegoś jego zdjęcia, no bida niestety do publikacji się nie nadaje... a chciałam napisać w związku z pioseneczką, przez którą (a raczej dzięki której) poznałam tego muzyka. Był to jeden z dni, które spędzałam w kwaterze głównej (czyt.: u rodziców), no i nic w tv jak zwykle nie było i mama po kilku kombinacjach z pilotem pozostawiła na wizji dobranockę "Przygody Dudusia Wesołka" , wtedy oszalałam na punkcie piosenki z tej czołówki !!!
A dalej chciałam napisać o drugiej piosence tegoż wykonawcy. Mega kontrastowe to utwory, ale jednak najbardziej przypadły mi do gustu :)
No a potem wygrzebałam zdjęcie małego smoka i tu plan na posta mi się rypnął.
I tu właśnie pojawia się wątek o dziwnych dziwadłach, na które można się natknąć spacerując sobie po mieście.
o dziwności dziwadła świadczy oczywiście jedynie punkt z którego na owo dziwadło patrzymy.
Aczkolwiek czasami mury przemawiają bardziej dosadnie
zakończę już może, piosenką wspaniałą Agnieszki Chrzanowskiej, którą dostałam od Kulawego Joe'go (i w tym miejscu składam dzięki Kulawemu, że mi takie wspaniałości podrzuca nieustannie- pokłon składam :)
ahoj

sobota, 30 stycznia 2010

...Śnieg po kolana, śpik po brodę... a szlaki są dla mięczaków :P
ale od początku:
obudziłam się w piątek bladym świtem z myślą "ja muszę w góry!" więc po pracy spakowałam ciężki sprzęt i pojechałam do rodziców. Oczywiście na wieść, że zamierzam iść w góry i to sama (bo tylko wtedy jest szansa zrobić jakieś sensowne zdjęcia), rodzina podniosła alarm, a moje argumenty mimo iż z hukiem to jednak trafiały w ścianę ...grrr...
Po kilku godzinach stanęło na tym, że mogę iść ale Z KIMŚ ! (jestem zdecydowanie za stara na takie ograniczenia). Obdzwoniłam kumpli, ale wszyscy zabarykadowali się w Krakówku. Już się miałam załamywać, kiedy to Joko wypowiedziała magiczne słowa : "przecież wujek Czary-z-mleka codziennie dla zdrowia robi sobie wycieczkę na pobliską górkę". Dwie minuty później wisiałam ze słuchawką, przekonując żonę wujka Czary-z-mleka, że mi nie odbiło (przynajmniej nie bardziej niż zwykle). Oczywiście jak przypuszczałam z samym zainteresowanym nie było problemu:)
Jako że znlazłam towarzysza, moja tchórzliwa rodzina nie mogła już nic namieszać.
Rańcem wyruszyliśmy w trasę, jak się wkrótce okazało mylenie szlaku okazało się naszą bezkonkurencyjną specjalnością. Góra nie była ani trudna ani wysoka (1111m.n.p.m. cóż to jest!)na dodatek byliśmy na niej dziesiątki razy. I pewnie przez tą naszą pewność, że i tak się wejdzie i jakoś zejdzie, zaczęliśmy regularnie olewać szlaki. Więc czasem było na krechę w górę pod kątem 70, najczęściej od kolan do pół uda w śniegu. Czasem trzeba było nadrabiać, albo robić kółka...ale ciii.... oficjalnie grzecznie sobie szliśmy szlakiem zielonym :P
Było świetnie, zmordowałam się doszczętnie tym 6 godzinnym marszem, ale oczywiście i jak zwykle było warto!
straty:
-złamany monopod (który służył mi właściwie za kijek, najlepsze było, że złamał się właśnie wtedy kiedy miał zgodnie ze swym przeznaczeniem posłużyć jako statyw!)
-aparat został utopiony w zaspie w którą wpadłam "na pysk"
-chyba mi się zawias w nodze poluzował
-utopiłam również trekingi (luz wyjdą z tego)

piątek, 29 stycznia 2010

ciuchy, kostiumy, scenografia...


Ja tam lubię stroje i ludzi którzy się nimi zajmują również :)
Mam tam szereg takich najulubieńszych oczywiście, ale bez przesady, nie sprawdzam filmów na które idę od strony "kto zrobił kostiumy"..co innego jeśli chodzi o muzykę :P
...ale nie o tym, nie o tym...
Dziś tak porzucimy kino na rzecz opery, a i krakowskiej nawet. Sięgam więc do czerwca 2008 roku, kiedy to w Niepołomicach rezydował Baron cygański
Stroje przygotowała pani Barbara Kędzierska ze swoim zespołem. Od strony cygańskiej wyglądało to tak :) :










A ogółem i baletowo wyglądało to tak :

środa, 27 stycznia 2010

John Williams



John Williams, kojarzy mi się nieodłącznie z amerykańskimi superhiperprodukcjami, filmami, które wyrżnęły się mocno w pamięć i to na zawsze. Bo On ma coś takiego w dźwiękach, że od razu gdy słuchasz, myślisz sobie- "to musi być Williams" (to tak jak z Morricone, tyle że sprawa jest ułatwiona, bo jak brzmi westernowato to mało jest opcji poza Morricone:P).
Można powiedzieć, że łatwo jest się dorobić tylu Oscarów, kiedy tworzy się muzykę do filmów, które z góry są spisane na czołówkę światową. Ale przecież nikt sobie nie wyobraża E.T., Gwiezdnych wojen, Szczęk, Supermana, Kevina samego w domu tudzież innych Parków jurajskich i Harrych Potterów, bez muzyki Williamsa. Jak dla mnie to wątpię czy któryś z tych filmów obroniłby się bez dźwięku. Tak, jest coś pompatycznego i doniosłego w jego utworach, dużo orkiestry symfonicznej, odpowiedni klimat, wyczucie, to sprawia, że pomimo wielkiej nienawiści jaką darzę coroczne wznowienia Kevina w TV, muzykę z tego filmu mogę słuchać w kółko:)
Z czym jeszcze kojarzy mi się Williams...? (tak poza Spielbergiem i Lucasem :P)...
ano z życiem pełną parą (z przytupem- jak to mawia Kulawy Joe :D jakkolwiek to w jego ustach brzmi). Pasja, to jest to czym Pan Williams zaraża. Mógłby po prostu przejść na spokojna emeryturę w zacisznym domowym gniazdku, ale olał to bo wiedział, że nie po to żyje.
...w końcu najważniejsze jest to co po nas zostanie...

piątek, 22 stycznia 2010

zonk-zwała


Zaspałam ! moja pierwsza myśl dziś rano, kiedy odkryłam na zegarku godzinę 7
W mig się ubrałam i przeklinając budzik, półprzytomna wparowałam do kuchni. Zdziwiłam się ujrzawszy Martitę siedzącą przy komputerze o tak wczesnej porze. - co ty robisz?- dotarł do mojej zaspanej świadomości przerażony głos Martity.
Jak to co ? lecę do pracy!
-...ale ty lunatykujesz?-nadal wybałuszała na mnie oczy. Próbowałam wysilić mózg żeby przetrawił dochodzące sygnały dźwiękowe i wyłonił jakiś sens... na próżno.
-Martita, idę do pracy, codziennie chodzę do pracy-powoli zaczynała mnie irytować. Co ona tu w ogóle robi, spać nie może? przecież w tej siedzibie to ja najwcześniej wstaję! i jeszcze coś bredzi ...
-ale ...ale jest druga w nocy - powiedziała wyraźnie powoli i bardzo dużymi literami - na pewno nie lunatykujesz?
kilka sekund później do mnie dotarło...
-nie, nie lunatykuję... to się kretynizm nazywa - rzuciłam torbę na krzesło i powlokłam się do łóżka ...

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Uwielbiam poniedziałki - historia prawdziwa



Tak, poniedziałek to niewątpliwie wspaniały dzień. Rozplanowany przemyślnie tak aby na wszystko starczyło czasu: zajęcia na uczelni, piwo ze znajomymi, zakupy, rysowanie, piwo, trochę sztuki, a co najważniejsze- kultury ! Mianowicie, poniedziałek ma jedną cechę charakterystyczną- kończy się kinem. Cały tydzień oczywiście trwa ostra nagonka (z mojej strony) wycelowana w niewinny lud, mająca na celu zebranie jak największej liczby osób gotowych pójść na film (gotowych, niegotowych, zwykle nie wiele mają do gadania w tej kwestii :P) ...a no, istnieje jeszcze "mocny środek przyciągający" w postaci paczki żelek :) i tak : ja tam lubie miśki, Bili Krzak dżdżownice(natomiast zero tolerancji dla żelków z gąbką), Brandon, pewnie najlepiej jakby były chińskie, a reszta...reszta jest wszystko żerna. Oczywiście metoda "nie szeleścimy w kinie" zupełnie nie ma prawa bytu, gdyż jeszcze nikomu nie udało się otworzyć paczki żelów bezszelestnie (Kulawy Joe dziś usilnie próbował wydobyć żelki z paki metodą na cichacza, ale tu raczej nie ma mocnych). Zwykle w repertuarze mamy komedio/dramaty czeskie, ale czasami wybieramy się na tzw.: hity, coby choć trochę być na bieżąco.
Sherlock Holmes tym razem.
muzyka Hans Zimmer - rewelacja !
kostiumy - min. Jenny Beavan ! (jak zwykle rewelacja)
... poza tym, film o masonach...no takieee...se
Film nie zburzył mojego obrazu Holmesa z dzieciństwa, bo wytworzył zupełnie nowy. Taki kolejny House bardziej niż stary Holmes (jeśli ktoś cokolwiek z tego zrozumiał).

ahoj

sobota, 16 stycznia 2010

dobry początek...


...nowej znajomości :)
Miś wylądował tu zupełnie bez powodu, nie jest związany ani z tematem, ani z koncepcją. Właściwie nie należy się spodziewać, że którekolwiek z zamieszczanych tu postów będzie zgodne z tematem, i tu od razu sprostowanie z tym katarem siennym :) zawzięty został z mojej prześlicznej książki drinkowej i jest jak najbardziej drinkiem ! (cuba libre było zajęte :/)

no to od razu przepis:
1/2 miarki wódki
1/4 miarki Southern Comfort
1/4 miarki amaretto
1/2 miarki soku ananasowego
1 łyżeczka grenadyny

podobno nawet działa na ten cały katar ! :)

Obserwatorzy