wtorek, 27 lipca 2010

mokry dzień

 Zaczęło się od pomysłu coby pójść w tatry (nie żebym stamtąd wróciła tydzień temu). Umowa była : bez względu na warunki! No to się zapakowaliśmy i sru...
W Krakowie lało - eeee w Krakowie to sobie lać może....
Na trasie mgła- eeee rano to zawsze tak jest,. podniesie się...
W Zakopcu kropi i mgła - hmmm...to jak to było z tą umową ? :)
Pan parkingowy powitał nas radosnym "witamy na mazurach" wystając zza przeciwdeszczowej pelerynki.
No ale przecież co? umowa to umowa :)
Wejście na szlak i pierwsze pytanie - eeee, a to jest na pewno szlak, bo mi się wydaje, że rzeką idziemy ?
...to był szlak...wszystkie inne rzeki to też był szlak...
...nie muszę dodawać, że gór to się nijak nie naoglądaliśmy, jako że wokoło panowała mgła.
Przy okazji taplania się w wodzie i błocisku, została sprecyzowana kolejna mądrość życiowa. A brzmi ona mniej więcej tak: " kiedy są idealne warunki, to wyjście w góry jest tylko wycieczką, a kiedy wszystko jest nie tak, to wtedy zalatuje już przygodą" :) 
Z powrotem to już nikt się nie przejmował omijaniem wezbranych potoków na trasie, w butach i tak już wszystko pływało. 
A no i uwierzyłam że zdobyliśmy Czerwone wierchy (aczkolwiek głowy nie dam :P) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy