Pamiętam jak w tamtym roku na wyprawie po Słowacji, Art codziennie rano śpiewał piosenkę przy wsiadaniu na rower. Brzmiała ona mniej więcej tak: "k.... k.... jak mnie dupa boli!!!". My zaczęliśmy śpiewać trzeciego dnia :) Trasa na dodatek bardzo nas męczyła, cały dzień mięliśmy wrażenie, że prawie się nie poruszamy na przód.
Pola maku.
Awaria łańcucha, na szczęście pomogło wykręcenie przerzutki.
Podjazdy i długie proste na których nie można było się rozpędzić.
Czasem jakiś błogosławiony zjazd. Na jednym takim zaliczyłam czołówkę z osą, która zaklinowała mi się pomiędzy okularami. Prawie wylądowałam przez nią w rowie.
Całe wieki jechaliśmy do Bruntala. Miało być tam nieco bardziej cywilizowanie, miał być jakiś zamek, obiad i takie inne.
Zamek okazał się zbyt odpicowany, więc nawet nie chciało nam się go zwiedzać. Natomiast przy obiedzie nastąpił przełom! Raw polubił kofolę!!! Nie przypuszczałam, że dożyję tej chwili. Do tej pory twierdził, że kofola to nic innego jak wygazowana coca cola z domieszką płynu do mycia naczyń "ludwik".
Przebyta trasa: 80 km