Gdyby ktoś w ostatnich dniach zastanawiał się jak to się stało, że zima wreszcie sobie poszła straszyć gdzie indziej, to uświadamiam!: to nasze dzieło zbiorowe!! :D
Stwierdziliśmy, że bierzemy sprawę w swoje ręce, no bo kto da radę zimie jak nie my! Starymi sposobami zabobonno-magiczno-pogańskimi uwiliśmy Marzannę w niedzielny wieczór i no cóż ...bestialsko ją utopiliśmy w pobliskim akwenie wodnym.
W ogóle z t ą Marzanną, to historia cała, że to niby jakaś bogini słowiańska utożsamiająca zimę i śmierć. No tego to nawet w szkole uczą. Na doczepkę do tych bzdur dołączone są oczywiście (jak to zawsze i wszędzie być musi) zabobony! A tego cholerstwa to ja wybitnie nie znoszę...nie rujnują mi spaceru czarne koty, nie depczę notatek jak mi spadną przed egzaminem, guzik mnie obchodzi pukanie w niemalowane, czy jakieś tam inne spluwanie trzy razy przez lewe ramię. Nie rusza mnie również tekst, że jak swędzi nos to na złość, a jak ręka to coś tam innego....jeeny...moja babcia Joko jest specjalistką w tej dziedzinie. A ja za to specjalizuję się w wybijaniu jej tych bzdur z głowy..niestety mało skutecznie.
No więc teraz parę hitów specjalnie dla babci:
-nie wolno dotknąć pływającej w wodzie Marzanny, bo grozi to uschnięciem ręki
-obejrzenie się za siebie w drodze powrotnej zapowiada chorobę w najbliższym czasie
-a potknięcie, czy upadek rychłą śmierć i to w tym samym roku!
tak sobie myślę, że bezpieczniej jest tej Marzanny w ogóle nie robić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz