ok. grzecznie i standardowo o Budapeszcie już było. Więc teraz czas na odsłonę nieco bardziej z życia wziętą:)
Jeśli chodzi o jedzonko, a to jak wiadomo kluczowa kwestia :P to gdyby nie Ania, to pewnie nie zorientowalibyśmy się, które to te takie najpyszniejsze. Krzysztofor wciąż powtarzał coś na kształt: "ja muszę wreszcie zjeść gulasz", albo "chodźmy wreszcie na to wino", lub "szlag mnie trafi, które to są te kiszone papryki!", Kulawy zażerał się musli (?), Zuzia przy każdym posiłku darła się "nie jedz! zrób zdjęcie!" oczywiście na jej bloga kulinarnego, który wciąż nie może się zacząć pisać. A ja ...ja tam mogę żyć na Turo Rudi :)
To co trzyma ten pan w łapkach zwie się kurtoskalacs i jest to słodkawe ciasto zwijane na taki śmieszny wałeczek z rączką, następnie wkładane na minutkę do piekarnika i na końcu obtaczane w czym się tam chce np.: kakao, orzechy, kokos itp. dostaje się to w folijce jeszcze dymiące i można od razu szamać :)
Następna przepyszność to (zapiszę tak jak się mniej więcej mówi) kokoucsigo, czyli kakaowy ślimak.
Jak pisałam wcześniej, nie będę jakoś bardziej opisywać jedzenia, jeszcze tylko jeden motyw, a mianowicie:
kiszone różności, a w śród nich najsłynniejsza papryka, którą to Węgrzy potrafią wcisnąć do prawie każdego dania :P i chwała im za to !
A propos jedzenia jeszcze to na jednej z witryn sklepowych natknęłam się na takie oto gliniane i jakże funkcjonalne cuda:
jak dla mnie bomba!!!
i jeszcze do kompletu:
zwłaszcza luzacki krasnal z palcem w nosie mnie ujął (powinien mieć jeszcze tabliczkę "pier.... nie robie!" :D
Tak jak już zaczęłam o tym co można spotkać idąc sobie ulicą, to jeszcze jedno zdjęcie dokumentujące to co można zobaczyć idąc sobie wzdłuż Dunaju:
majstersztyk ! ludzie ten rower ma nawet błotniki ! :), już nie wspomnę o kapeluszu u przechodnia...precz z uproszczonymi znakami drogowymi ! :)
Idąc również deptaczkiem naddunajskim natknęłam się na dość osobliwe zjawisko:
chmara ludzi uzbrojonych w aparaty i statywy wisiała po jednej stronie chodnika i celowała w niewielka rzeźbę z brązu przedstawiającą jakiegoś skrzata czy innego elfa (bo nie wiem). To zdjęcie zostało zrobione zaraz po moim przybyciu na miejsce, trzy minuty później dołączyła jakaś fala turystów, (jakby ich właśnie z autokaru wypuścili, a skrzat był najświetniejszym zabytkiem na trasie) więc darowałam sobie kolejne zdjęcie ,tak jak i inne w tym rejonie i przepychając się przez tłum dałam nogę. (Precz ze zorganizowanymi wycieczkami krajoznawczymi!)
I na koniec jeszcze mój ulubiony most:
Wolności! a dlaczego ulubiony? bo jest zieloooony :D hehe
Chciałam zrobić takie ujęcie przez środek mostu, więc wyczaiłam niewielką wysepkę na środku ulicy, taka nie wiem po co, chyba na jakiś znak drogowy. Rozstawiłam się ze statywem i o mało nie zaliczyłam czołówki z tramwajem. Pan motorniczy ograniczył się do krzywego znudzonego grymasu na twarzy, stąd wnioskuję, że mój pomysł do oryginalnych raczej nie należał :D
swoja drogą, urocze tam maja tramwaje i można jechać na gapę, a nawet jak uświadomiła nas Ania "do trzech przystanków to nawet NIE WOLNO kasować biletów!" :):) no więc się grzecznie stosowaliśmy do zaleceń naszego wspaniałego przewodnika i tak przejeździliśmy nielegalnie pół Budapesztu :)
To tyle idę w wyro (może jak się położę to wyleje mi się woda z uszu po tym przeklętym basenie, i wreszcie zacznę odbierać dźwięki), no i spodziewajcie się odsłony trzeciej :) szia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz