wtorek, 30 marca 2010

bagry ...no ba!

A było to już spory czas temu, kiedy to jeszcze śniegi i lody pokrywały jezioro...a wiosna mało skutecznie próbowała się przez ten cały syf przedrzeć.
Wtedy to wystartował urojony pomysł, aby pocykać trochę w jednym z zapomnianych zakątków Krakowa.
No to się wyprawiliśmy, pomimo mrozu, wiatru, śniegu z deszczem (jak si ę okazało na miejscu). Widoczności prawie żadnej, ledwo się zorientowałam, że to już te całe bagry. Z duszą na ramieniu przedreptaliśmy resztkowy lód (perspektywa utopienia mojego aparatu skutecznie mnie odstraszała). 
Jako że Bagry leżą w pobliżu Płaszowa, a Płaszów to głównie pociągi, więc trzeba było koniecznie zaliczyć spacerek torami. Napatoczył nam się nawet spalony i zdewastowany do granic możliwości pociąg. Sajgon w środku niepomierny- czyli jak dla mnie bomba! :) :) :) (zawsze jakieś pocieszenie,że jednak moje biurko wygląda o niebo lepiej :P)
No i oczywiście muszę zamieścić kawałek odpadającej rdzy :D (to prawie jak moje ulubione odpadające tynki) 

a teraz idę spać :)

czwartek, 25 marca 2010

znikaj zimo...posłuchała:)

Gdyby ktoś w ostatnich dniach zastanawiał się jak to się stało, że zima wreszcie sobie poszła straszyć gdzie indziej, to uświadamiam!: to nasze dzieło zbiorowe!! :D 

Stwierdziliśmy, że bierzemy sprawę w swoje ręce, no bo kto da radę zimie jak nie my! Starymi sposobami zabobonno-magiczno-pogańskimi uwiliśmy Marzannę w niedzielny wieczór i no cóż ...bestialsko ją utopiliśmy w pobliskim akwenie wodnym. 
W ogóle z t ą Marzanną, to historia cała, że to niby jakaś bogini słowiańska utożsamiająca zimę i śmierć. No tego to nawet w szkole uczą. Na doczepkę do tych bzdur dołączone są oczywiście (jak to zawsze i wszędzie być musi) zabobony! A tego cholerstwa to ja wybitnie nie znoszę...nie rujnują mi spaceru czarne koty, nie depczę notatek jak mi spadną przed egzaminem, guzik mnie obchodzi pukanie w niemalowane, czy jakieś tam inne spluwanie trzy razy przez lewe ramię. Nie rusza mnie również tekst, że jak swędzi nos to na złość, a jak ręka to coś tam innego....jeeny...moja babcia Joko jest specjalistką w tej dziedzinie. A ja za to specjalizuję się w wybijaniu jej tych bzdur z głowy..niestety mało skutecznie. 
No więc teraz parę hitów specjalnie dla babci:
-nie wolno dotknąć pływającej w wodzie Marzanny, bo grozi to uschnięciem ręki
-obejrzenie się za siebie w drodze powrotnej zapowiada chorobę w najbliższym czasie
-a potknięcie, czy upadek rychłą śmierć i to w tym samym roku!

tak sobie myślę, że bezpieczniej jest tej Marzanny w ogóle nie robić...



piątek, 19 marca 2010

szał pał

może mi ktoś wyjaśni...
historia jest krótka:
zalewa mi uszy na basenie, więc postanowiłam kupić sobie stopery silikonowe (do tego miejsca wszystko wydaje się dość naturalne). Poszłam więc do sklepu sportowego i pytam czy są. No są, w cenie od 25 do 50 złotych polskich! Bez jaj, myślę sobie, zobaczę co mają w aptece. Pytam w aptece. No są sylikonowe stopery, w magicznej cenie 1,40 zł !!!!!
No i się kurde pytam, o co kaman??!! 
Jedne i drugie są sylikonowe, więc nic się w nich nie rozpadnie pod wpływem wody, czy chloru. Te z apteki skutecznie ochroniły mi uszy przed zalaniem, bo o to chodziło. W tych za 50 zł i tak nie można nurkować poniżej metra, pewnie nie można także w tych z apteki.
Nie chce mi się wierzyć, że tylko za napis "stopery do pływania", zamiast zwykłego "stopery" muszę wydać tyle kasy! Więc jeśli ktoś wie co te za 50 zł mają takiego czarodziejskiego w sobie, to bardzo proszę mnie uświadomić! 
reeety...


czwartek, 18 marca 2010

Volam sa Magda (mam na imię Magda)

...i planuję zobaczyć wszystkie zamki słowackie! Ostatnio na rysunku, a konkretnie w przerwach przypinałam mapę Słowacji do deski i z Matołem wyszukiwaliśmy zamki. Oczywiście Matoł kiedy usłyszał o moim pomyśle to się na mnie sromotnie wydarł (a bo chyba nie dodałam, że chcę je objechać na rowerze :P) kazał mi się zabrać za rysowanie lepiej... i takie tam. Na następnej przerwie znów przylazł i powziął sobie za punkt honorowy znaleźć na mapie chociaż jeden zamek ... kilka minut i znalezionych zamków później usłyszałam : "Madzior ale to cholerstwo wciąga!". Takim sposobem na rysunku zrobiliśmy pół mapy, na monografie drugie pół a jak wróciłam do siedziby to je wszystkie policzyłam i wyszło, że jest ich 263!!! nie ponad 100, nie prawie 200, jak podają różniaste internetowe źródła. Oczywiście jako że walają się te zamki po całym słowackim terenie, wybrałam sobie trasę obejmującą 37 zamków, pałaców i ruin na około 10 dni. Jako że najłatwiejsza część zrobiona, przeszłam do kolejnej, a mianowicie do nauki języka słowackiego :)
To prawie tak jak czeski..no właśnie prawie robi wielką różnicę, ale bawi mnie tak samo:D I właśnie w tym miejscu chciałam podzielić się co lepszymi słówkami na jakie natrafiłam (uwaga uczę się drugi dzień i to jedynie w porannym autobusie do pracy (bo już nie mam co czytać) ).
Pierwsze bardzo przydatne zdanie, to rzecz jasna "zgubiłem się " (coś czuję, że mi się przyda :P) -"stratil som sa". "Jutro i pojutrze może być piękna pogoda"-"zajtra a pozajtra moze byt' pekne poćasie", albo "wieje słaby wiatr"-"fuka slaby vietor". 
Najbardziej mnie rozbraja jednak czysta szczerość wypowiedzi: kawaler to "svobodny", miejsce stałego zamieszkania to "stale bydlisko", zawód to "povolanie", palenie wzbronione- "fajćenie zakazane" :D pociąg to "vlak" (ja tam sobie kojarzę z wrakiem:) stacja benzynowa to "benzinova pumpa", holowanie- "tahanie". No i moje ulubione : chciałbym kupić komputer z pełnym oprogramowaniem -"chcel by som kupit' poćitać s celym programovym vybaveniem" :)


Ps. i jeszcze rozstrzygnięcie konkursu na nazwę dla grzejnika. Uwaga uwaga nagrodę zdobywa Baixiaotai!!! komisja wybierająca miała nie lada zadanie, w końcu wybrać jedno z tylu tysięcy zgłoszeń to nie takie proste! Nagrodą jest oczywiście drink z parasolką do odbioru w mej siedzibie :D

wtorek, 16 marca 2010

twórczo mieszkam...

... a to wszystko dzięki moim znajomym, których  ewidentnie rozpiera twórczość jak tylko przekroczą próg :)
haha
weźmy na przykład zwyczajnie grzejnik w kuchni:

ok. jest śmieszny, bo taki mały i w ogóle, więc wszyscy się z niego nabijają ciągle. Od pewnego czasu stał się także miejscem "upustu twórczego" :P
to specjalna wersja z grzywką "na pożyczkę" :)
Po jakimś czasie ta odsłona grzejnika przestała zadowalać co poniektórych odwiedzających...
więc powstała druga:
jak widać najbardziej rozbudowana :)
Efekt tychże poczynań jest taki, że obecnie grzejnika nie da się już bardziej przerobić bez demontażu dotychczasowych wersji. Dla zasmuconych tymże faktem dodam, że na lodówce jest jeszcze sporo miejsca... :)

Ps. prawie bym zapomniała! konkurs jest! na nazwę dla stwora przedstawianego powyżej:) dla utrudnienia dodam, że twórca zarzeka się iż nie jest to słoń! myślcie, myślcie...a pomysły proszę umieszczać w komentarzach :)

piątek, 12 marca 2010

odsłona trzecia-ostatnia

A w niej Budapeszt ze starego filmu...
szia!

Budapesztu odsłona druga


ok. grzecznie i standardowo o Budapeszcie już było. Więc teraz czas na odsłonę nieco bardziej z życia wziętą:)
Jeśli chodzi o jedzonko, a to jak wiadomo kluczowa kwestia :P to gdyby nie Ania, to pewnie nie zorientowalibyśmy się, które to te takie najpyszniejsze. Krzysztofor wciąż powtarzał coś na kształt: "ja muszę wreszcie zjeść gulasz", albo "chodźmy wreszcie na to wino", lub "szlag mnie trafi, które to są te kiszone papryki!", Kulawy zażerał się musli (?), Zuzia przy każdym posiłku darła się "nie jedz! zrób zdjęcie!" oczywiście na jej bloga kulinarnego, który wciąż nie może się zacząć pisać. A ja ...ja tam mogę żyć na Turo Rudi :)
To co trzyma ten pan w łapkach zwie się kurtoskalacs i jest to słodkawe ciasto zwijane na taki śmieszny wałeczek z rączką, następnie wkładane na minutkę do piekarnika i na końcu obtaczane w czym się tam chce np.: kakao, orzechy, kokos itp. dostaje się to w folijce jeszcze dymiące i można od razu szamać :)
Następna przepyszność to (zapiszę tak jak się mniej więcej mówi) kokoucsigo, czyli kakaowy ślimak.
Jak pisałam wcześniej, nie będę jakoś bardziej opisywać jedzenia, jeszcze tylko jeden motyw, a mianowicie:
kiszone różności, a w śród nich najsłynniejsza papryka, którą to Węgrzy potrafią wcisnąć do prawie każdego dania :P i chwała im za to !
A propos jedzenia jeszcze to na jednej z witryn sklepowych natknęłam się na takie oto gliniane i jakże funkcjonalne cuda:
jak dla mnie  bomba!!! 
i jeszcze do kompletu:
zwłaszcza luzacki krasnal z palcem w nosie mnie ujął (powinien mieć jeszcze tabliczkę "pier.... nie robie!" :D
Tak jak już zaczęłam o tym co można spotkać idąc sobie ulicą, to jeszcze jedno zdjęcie dokumentujące to co można zobaczyć idąc sobie wzdłuż Dunaju:
majstersztyk ! ludzie ten rower ma nawet błotniki ! :), już nie wspomnę o kapeluszu u przechodnia...precz z uproszczonymi znakami drogowymi ! :)
Idąc również deptaczkiem naddunajskim natknęłam się na dość osobliwe zjawisko:
chmara ludzi uzbrojonych w aparaty i statywy wisiała po jednej stronie chodnika i celowała w niewielka rzeźbę z brązu przedstawiającą jakiegoś skrzata czy innego elfa (bo nie wiem). To zdjęcie zostało zrobione zaraz po moim przybyciu na miejsce, trzy minuty później dołączyła jakaś fala turystów, (jakby ich właśnie  z autokaru wypuścili, a skrzat był najświetniejszym zabytkiem na trasie) więc darowałam sobie kolejne zdjęcie ,tak jak i inne w tym rejonie i przepychając się przez tłum dałam nogę. (Precz ze zorganizowanymi wycieczkami krajoznawczymi!)
I na koniec jeszcze mój ulubiony most:
Wolności! a dlaczego ulubiony? bo jest zieloooony :D hehe
Chciałam zrobić takie ujęcie przez środek mostu, więc wyczaiłam niewielką wysepkę na środku ulicy, taka nie wiem po co, chyba na jakiś znak drogowy. Rozstawiłam się ze statywem i o mało nie zaliczyłam czołówki z tramwajem. Pan motorniczy ograniczył się do krzywego znudzonego grymasu na twarzy, stąd wnioskuję, że mój pomysł do oryginalnych raczej nie należał :D
swoja drogą, urocze tam maja tramwaje i można jechać na gapę, a nawet jak uświadomiła nas Ania "do trzech przystanków to nawet NIE WOLNO kasować biletów!" :):) no więc się grzecznie stosowaliśmy do zaleceń naszego wspaniałego przewodnika i tak przejeździliśmy nielegalnie pół Budapesztu :)
To tyle idę w wyro (może jak się położę to wyleje mi się woda z uszu po tym przeklętym basenie, i wreszcie zacznę odbierać dźwięki), no i spodziewajcie się odsłony trzeciej :) szia!

wtorek, 9 marca 2010

w odwiedzinach u Madziarów

W kilku słowach...hm...w kilku słowach się nie da! Choćby z racji samej wielkości i ilości ciekawych miejsc. Nasz zacny Kraków (oczywiście również lubiany przez Węgrów) robi na prawdę średnie wrażenie. 
Rozpiszę się jedynie o miejscach, które mocno utrwaliły mi się w pamięci. Jedzenie zostawiam Zuzi, szczegóły Kulawemu, a podziękowania za oprowadzanie w języku polskim-Ani ! 

Po pierwsze polecam wszystkim zmotoryzowanym nocny wjazd do Budapesztu. My tak zrobiliśmy, głównie dlatego, że wcześniej nie mogliśmy wyjechać z Krakowa. Dlatego w miejscu docelowym znaleźliśmy się w okolicy 22. Zamurował nas widok, do tego stopnia, że objechaliśmy Dunaj z obu stron zaliczając od razu wszystkie jakże pięknie oświetlone mosty :P ...a prawda jest taka, że się nieco pogubiliśmy, ale jak się opłacało!!! :)
Nie na darmo Budapeszt jest uważany za najlepiej oświetlone miasto w Europie! Było po co nosić statyw przez cały dzień :)
Natomiast w rankingu najlepszych miejsc widokowych przoduje wzgórze Gellerta. Tam najlepiej pójść w pierwszy dzień zwiedzania miasta (tak jak uczyniliśmy to my) można się od razu zorientować co gdzie leży :)

Most Łańcuchowy

Parlament
Ale to już z innego miejsca, mianowicie z Baszty Rybackiej. Jest to budyneczek zupełnie jak z bajki, wybudowany w stylu neoromańskim w XIX wieku, ale w miejscu dawnych murów obronnych. Rybacka właśnie dla tego, że w średniowieczu tym fragmentem murów opiekowali się rybacy, tam też mieścił się targ rybny, co jest w tym wypadku oczywiste:)


Niektórzy się nabijają, że wygląda jak Disneyland :) mi się podoba :P

  
Różniaste historie się wyprawiają na tej baszcie, a tu stoi sobie pan w śmiesznej czapce ze skarbonką w ręce i wygwizduje odgłosy ptasie. Nieco dalej konkurencję robią mu panowie grajkowie

Za następnym rogiem przysnął inny pan, zajmujący się prowadzeniem własnej autorskiej galerii przenośnej, upinanej za pomocą specjalnej kombinacji spinaczy do wieszania prania.

Oczywiście wszędzie rój turystów i podobno zakochanych par, bo jest to miejsce uważane za jedno  z bardziej romantycznych w Budapeszcie.

ok. idę spać, ale obiecuję, że ciąg dalszy nastąpi wkrótce!

m

Obserwatorzy