poniedziałek, 18 stycznia 2010

Uwielbiam poniedziałki - historia prawdziwa



Tak, poniedziałek to niewątpliwie wspaniały dzień. Rozplanowany przemyślnie tak aby na wszystko starczyło czasu: zajęcia na uczelni, piwo ze znajomymi, zakupy, rysowanie, piwo, trochę sztuki, a co najważniejsze- kultury ! Mianowicie, poniedziałek ma jedną cechę charakterystyczną- kończy się kinem. Cały tydzień oczywiście trwa ostra nagonka (z mojej strony) wycelowana w niewinny lud, mająca na celu zebranie jak największej liczby osób gotowych pójść na film (gotowych, niegotowych, zwykle nie wiele mają do gadania w tej kwestii :P) ...a no, istnieje jeszcze "mocny środek przyciągający" w postaci paczki żelek :) i tak : ja tam lubie miśki, Bili Krzak dżdżownice(natomiast zero tolerancji dla żelków z gąbką), Brandon, pewnie najlepiej jakby były chińskie, a reszta...reszta jest wszystko żerna. Oczywiście metoda "nie szeleścimy w kinie" zupełnie nie ma prawa bytu, gdyż jeszcze nikomu nie udało się otworzyć paczki żelów bezszelestnie (Kulawy Joe dziś usilnie próbował wydobyć żelki z paki metodą na cichacza, ale tu raczej nie ma mocnych). Zwykle w repertuarze mamy komedio/dramaty czeskie, ale czasami wybieramy się na tzw.: hity, coby choć trochę być na bieżąco.
Sherlock Holmes tym razem.
muzyka Hans Zimmer - rewelacja !
kostiumy - min. Jenny Beavan ! (jak zwykle rewelacja)
... poza tym, film o masonach...no takieee...se
Film nie zburzył mojego obrazu Holmesa z dzieciństwa, bo wytworzył zupełnie nowy. Taki kolejny House bardziej niż stary Holmes (jeśli ktoś cokolwiek z tego zrozumiał).

ahoj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy