John Williams, kojarzy mi się nieodłącznie z amerykańskimi superhiperprodukcjami, filmami, które wyrżnęły się mocno w pamięć i to na zawsze. Bo On ma coś takiego w dźwiękach, że od razu gdy słuchasz, myślisz sobie- "to musi być Williams" (to tak jak z Morricone, tyle że sprawa jest ułatwiona, bo jak brzmi westernowato to mało jest opcji poza Morricone:P).
Można powiedzieć, że łatwo jest się dorobić tylu Oscarów, kiedy tworzy się muzykę do filmów, które z góry są spisane na czołówkę światową. Ale przecież nikt sobie nie wyobraża E.T., Gwiezdnych wojen, Szczęk, Supermana, Kevina samego w domu tudzież innych Parków jurajskich i Harrych Potterów, bez muzyki Williamsa. Jak dla mnie to wątpię czy któryś z tych filmów obroniłby się bez dźwięku. Tak, jest coś pompatycznego i doniosłego w jego utworach, dużo orkiestry symfonicznej, odpowiedni klimat, wyczucie, to sprawia, że pomimo wielkiej nienawiści jaką darzę coroczne wznowienia Kevina w TV, muzykę z tego filmu mogę słuchać w kółko:)
Z czym jeszcze kojarzy mi się Williams...? (tak poza Spielbergiem i Lucasem :P)...
ano z życiem pełną parą (z przytupem- jak to mawia Kulawy Joe :D jakkolwiek to w jego ustach brzmi). Pasja, to jest to czym Pan Williams zaraża. Mógłby po prostu przejść na spokojna emeryturę w zacisznym domowym gniazdku, ale olał to bo wiedział, że nie po to żyje.
...w końcu najważniejsze jest to co po nas zostanie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz