czwartek, 29 kwietnia 2010

start

Wydaje się że wszystko juz gotowe
rowery sprawne (tata skończył serwisować o 22 :/) (oczywiście wszystko się wzięło i popsuło...jak dobrze być przydasiem i mieć w warsztacie grajdoł  z pozoru niepotrzebnych rzeczy:)
sakwy o dziwo twierdzą że zmieszczą więcej
według trasy, zmienionej dwa dni temu, za 4 h wyruszam, więc dobrze by było np. iśc spać :)
pociągiem do Chabówki, stamtąd już pedałujemy na Chyżne i prosto do Dolnego Kubinu, przez Namestowo zapewne :)
mamy ambitny plan, żeby przed nocą dotrzeć do Martin, ale jakoże to dobrze ponad 100 km, to może się nie udać...
raczej obstawiam spanie pod Oravskym Hradem...dla mnie bomba :D
w dalszej części wyprawy będziemy slalomować wokół Martin przez Kost'any, Blatnice, Turcianskie Teplice zakręcając znów pod Zniev, tamtędy jakimś cudem (i to dużym gdyż trza się przebić przez góry) do Cicman. Potem Kunerad, i Żilina. Ale Żylina przysparza nam sporo kłopotów ostatnio, więc przejazd przez nią póki co jest mocno teoretyczny.
Pociełam właśnie mapę i zawijam w wyro...

życzcie nam powodzenia :)
m

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Slovakia

Na wyprawę czas a tu ciemny las...oczywiście trzy dni to szmat czasu, rowery na pewno się złożą do kupy, sakwy się znajdą, namiot zmniejszy do wersji kieszonkowej, statyw się upcha, aparat bezpiecznie przymocuje, żarcia się nabierze, a bagażnik na pewno to wszystko utrzyma :)
w dalszej części mrzonek chcemy ciepłe noce, żadnego deszczu i żadnych cyganów na trasie :)
coś jeszcze ?
najlepiej ścieżki rowerowe i ani jednego wypadku :/

m

niedziela, 25 kwietnia 2010

bajk

Pewnego dnia zakupiłam ja sobie bajka za kilkadziesiąt symbolicznych złotówek, od Chinki Mao. Jako że znudziły mi się autobusy i ciągle ci sami ludzie w nich. Teraz jeżdżę sobie do pracy bajkiem (i mam życie bajkowe :P). Oczywiście nie obyło się bez przeszkód. Przez pierwsze dwa dni jeździłam z przekonaniem, że dynamo działa i lampeczka z przodu się świeci...jednak nie do końca...ci panowie policjanci co mnie lustrowali stojąc wozem na światłach, to chyba jednak zastanawiali się nad jakimś mandacikiem :/ 
Następny dzień rozpoczęłam od zakupienia czegoś świecącego. Jeździłam sobie zadowolona, aż do poniedziałku, kiedy to przy wynoszeniu z klatki, siodełko zostało mi w ręce...potem mojego bajka zobaczył Bili Krzak...i wtedy rower zyskał nową nazwę - grat...
I się zaczęło...
Na początku wkurzyła mnie pani w sklepie rowerowym, która nakrzyczała na mnie po pierwsze za to że chcę wygodne siodełko nie koniecznie za 150 zł, a po drugie za to że chcę rower pomalować! argument- od razu go pani ukradną!! Jak tylko wyjechaliśmy ze sklepu Bili Krzak zapytał:
- i co teraz?
- tak mnie wnerwiła, że teraz na bank go pomaluję!
-eh...ja wiem to jest po prostu czyste góralstwo!*
Potem Bili Krzak przez godzinę taplał się w smarze, żeby mi powymieniać to coś co nie działało. 
Następnie zabrałam się za czyszczenie i odrdzewianie, przy pomocy Pietrucha, który to nieświadomy czekającej go harówy, zawitał w moje progi. 
W nocy przy lampeczce zabrałam się za malowanie...średnio mi wyszło...jak podsumował to w pracy Don Pedro:
-Coś ty mu zrobiła?! jakieś góry doliny?!
...no same marudy na tym świecie...
Pogrzebałam też w tym całym niedziałającym dynamie i chyba coś naprawiłam, w każdym razie zrobiłam z siebie kretona w serwisie, kiedy pan zanawcarowerowy poruszał kołem i stwierdził - ale przecież działa!
Wczoraj zakupiłam rozpuszczalnik i poprawiłam wcześniejsze malowanie rozwalając się z całym grajdołkiem na lotnisku. Oczywiście musiałam wylać czerwony barwnik...i generalnie od mojego pobytu lotnisko zyskało kilka nowych kolorów :/ na koniec rozpieprzyłam jeszcze słoik z rozpuszczalnikiem...ale to już lepiej przemilczeć...
i co? dziś poszłam oglądnąć efekty...nawet nawet...
chciałam zrobić zdjęcie, no i głupi wiatr zawiał i przewrócił bajka, który oczywiście musiał tak a nie inaczej pieprznąć o beton...w efekcie od dziś nie mam dzwonka... :(
...reeety ale mnie ostatnio pech nawiedza!...

A teraz czas na krótki pokaz bajkowej metamorfozy:
przed:
po:

Ps. teraz już wiecie jak wygląda, więc jak zobaczycie, że ktoś na nim pedałuje i to nie jestem ja to proszę o interwencję! dziękuję :)
Ps.2 ogromne dzięki dla wszystkich którzy pomogli mi doprowadzić bajka do sprawności !!!


*góralstwem Bili Krzak nazywa skrajną upartość, nie mam pojęcia dlaczego tylko w odniesieniu do mojej osoby...

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

niedziela, 4 kwietnia 2010

pisanie pisanek

Wiem, że np. ikony się pisze a nie maluje, ale czy pisanki się pisze? hm... jakkolwiek by na to rzec, fakt jest taki, że zostałam z dziada pradziada pisarzem pisanek :D

A teraz czas na historię:
O moim pradziadku słyszałam kilka opowieści. Jedna, że wychodził wieczorami na werandę przed swoim domem i grał na skrzypcach, że miał psa, który wszędzie za nim chodził, a gdy pradziadek zmarł, pies zaginął. Pradziadek był także znanym w całym kraju pisarzem pisanek. W jego domu pisanki przygotowywało się już od wakacji, wszyscy oczywiście byli w tym przemyśle zatrudnieni, ale tylko dziadek pisał. Jajka musiały być idealne, wosk koniecznie pszczeli, dobre barwniki, żadnej najmniejszej rysy, czy błędu. Po gotowe pisanki przyjeżdżał pan kontroler jakości i zabierał je na eksport po krajowych cepeliach. Pradziadkowe pisanki były głównym motywem na ówczesnych karkach wielkanocnych itp.
Potem dziadek nauczył się pisać ... a właśnie wczoraj nauczyłam się ja :)


Na początku szło mi średnio, ale jak się już rozkręciłam to wymalowałam cały babciny zapas jajek :) 
Potem nadszedł drugi etap, czyli farbowanie:

Jajka siedzą sobie jakiś czas w farbie, potem się je wyławia i suszy.

A potem wyciera dokładnie w papierowy ręcznik, tylko trzeba uważać żeby nie rozgnieść lub...nie upuścić :/
Oczywiście jak na sirote przystało, musiałam jedno rozbić... i to najładniejsze na dodatek...
Kolejny etap, to zeskrobywanie wosku żyletką 
i gotowe :)
(oczywiście należy się jeszcze pozbyć wnętrzności z jajka)

czwartek, 1 kwietnia 2010

bo ja mam lotnisko...

 ...za blokiem :D  już kiedyś pisałam (aczkolwiek o terenach zielonych) i jest to tu.

Stary pas startowy to świetne miejsce (zaraz powiem dlaczego), ale ma jeden mankament: jest przerażająco wyboiste, więc nie da się po nim jeździć na rolkach :/ Za miesiąc wyjazd, trenować trzeba...więc się wzięłam za bieganie...trudno
Pas startowy jak wygląda każdy widzi:
ma ci on wielkość ze dwóch stadionów, więc stwierdziłam, że jedno kółeczko mi w zupełności wystarczy :P
I teraz będzie o tym jaki to on jest fajowy :) 
Przede wszystkim to bardzo duża nikomu nie potrzebna do przebudowy przestrzeń. Może daleko mu do parku, ale to dobrze, bo tak się składa że spory park jest całkiem niedaleko. A po co dwa na tym samym terenie? A pas startowy ma to czego nie ma park, czyli masę BETONU ! Idealne miejsce żeby się uczyć jeździć na wszystkim co to kółka ma (pomijając rolki). Więc tak sobie biegnąc minęłam: małą Ulkę, którą tata uczył jeździć na rowerze (-ale nie bój się, prosto kierownica!), kilka metrów dalej...dużą Ulkę, którą jakiś inny pan uczył jeździć autem (-k...gaz gaaaz!), kilku rowerzystów, chłopczyka ze zdalnie sterowanym miniaturowym helikopterem, kilkoro leniuchów na trawniku, zaprzęgi psie itp. Najlepsze jest to, że przestrzeni jest taka masa, że nikt tam nikomu nie przeszkadza. Mogłyby się tam uczyć jeździć ze cztery duże Ulki bez kolizyjnie (przynajmniej w teorii) i jeszcze by zostało! A jaki ładny zachód słońca tam jest! i jest też nawet mała górka, na którą można się wdrapać i ten zachód słońca oglądać (można by było i gwiazdy, ale przypominam, że kawałek dalej elektrociepłownia skutecznie maskuje tereny podniebne). I tak sobie dumając dobiegłam do mety, mijając jeszcze raz zabeczaną małą Ulkę (skręcanie jest do prawdy bardzo trudne w wieku 6 lat), i wytaczający się z lotniska samochód dużej Ulki (mam wrażenie, że ktoś tu stracił cierpliwość).
wsio
m
Ps. I jeszcze mi się przypomniało, że Billi Krzak mnie tam kiedyś uczył jeździć na motorze !!! :D

Obserwatorzy