Bo to jest tak: mam sobie dwie przyjaciółki, obie są wspaniałe, obie zwariowane, obie pierońsko zdolne muzycznie, obie gadają w różnych dziwnych językach, obie wybitnie gotują, obie piszą bardzo poczytne blogi i obie unikają igły jak ognia :) A ja, jako że z wymienionych wyżej rzeczy -niet, no to przychodzę na karmienie :P i naprawiam wszystko co się da :) Ostatnio właśnie będąc u Agi, dostałam do naprawy bluzkę (którą można byłoby po prostu wyrzucić, gdyby nie fakt, że to była TA ULUBIONA BLUZKA). Doprawdy nie wiem co ona z nią wyprawiała i skąd się wzięło tyle dziur...w każdym razie teraz nastąpi szybki kurs: "przykładowy sposób na uratowanie ulubionej bluzki".
Po pierwsze zszyłam (na kolanie) wszystkie wielce efektowne dziury
Potem rozpoczął się etap "maskowania". W tym celu wygrzebałam z czeluści mojego zapranego "przydasiami" biurka, biały sznurek i srebrną nitkę.
Wzór formowałam wybitnie skomplikowaną techniką: "na oko", przyszywając sznurek nitką do bluzki, sprytnie zasłaniając przy tym, pozszywane wcześniej dziury. Technika szycia fachowo się nazywa "nitka kładziona", ale można powiedzieć, w tym przypadku: "na okrętkę" :)
Na koniec machnęłam jeszcze kilka nutek, jako że Aga najchętniej wszystkie swoje ciuchy widziałaby albo w nutki albo w pianino...
I po krzyku :)