Czyli masakra górska...kto był ten wie. W sumie wycieczka udana, bo przełamany został pech pogodowy (kilka kropel to nie deszcz!). Poza tym, przecie to wstyd nie wleźć na Giewont- najsłynniejszą górę w Polsce! mało brakowało, a by się nie udało, gdyż jak zobaczyłam kolejkę na szczyt to chciałam wracać. Raw jednak podjął męską decyzję i następną godzinę spędziliśmy w kolejce na czubek. Widok łańcuchów niesamowicie działa na ludzi, od razu im się wydaje, że szlak którym idą jest wyjątkowo niebezpieczny, a stopień trudności sięga zenitu. A co było z zejściem... z nudów wyciągnęliśmy kanapki z kotletem, bo przecież turysty toczyły walkę z przyrodą o przetrwanie, co było widokiem mrożącym krew w żyłach. Niestety jestem nieczuła na tego typu zbiorowe histerie, poza tym nie mogłam trzymać łańcucha, bo w między czasie zrobiło się zimno i ręce trzeba było grzać w kieszeni, poza tym jeszcze ta kanapka.
Raw obiecał, że już nigdy tam nie pójdziemy :)
Generalnie w ogóle nie mięliśmy mocy, ja ledwo powłóczyłam nogami, Raw przywalił w korzeń kolanem, a i tak jakimś sposobem zrobiliśmy ta trasę 2 h szybciej niż napisali. Tabliczki na szlakach kłamią!